sobota, 17 sierpnia 2019

Rozdział 2 [Sezon 2]


  Wesoła piętnastolatka o brązowych włosach obciętych do poziomu podbródka, szła raźnie stąpając po krawężniku. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy swojego przyjaciele, z którym nie widziała się ponad dwa lata. Po mimo obawy, że może jej nie poznać, na jej twarzy widniał uśmiech. Zbierała się do tego już od dłuższego czasu, ale w końcu postanowiła to zrobić w swoje urodziny. W końcu nadeszły, a ona dotrzymała danego sobie słowa. Liczyła ze Sasori przyjmie ją z otwartymi ramionami. Co prawda nie odzywał się już do niej od ponad roku, ale to pewnie przez to, że jego życie przez jakiś czas było zagrożone, i miał sporo problemów z tym związanych. Na pewno tak było. Bo z jakiego powodu miałby do niej nie odpisywać. Nie zapomniał o niej przecież. Zatrzymała się. A może faktycznie zapomniał? Może wcale nie chce jej już znać i dlatego nie odpisuje? Potrząsnęła głową. Nie, to nie może być prawda. Sasori taki nie jest. Ruszyła dalej przed siebie. Zeszła z krawężnika i wyjęła kartkę z kieszeni spódniczki. Spojrzała na adres i rozejrzała się wokoło. To już niedaleko.
Po chwili znalazła się na właściwej ulicy. Idąc rozglądała się na boki szukając domu o tym konkretnym adresie. Nagle usłyszała głosy. Spojrzała w ich stronę i ujrzała znajomą twarz. Miała już krzyknąć, machając radośnie w stronę chłopaka ale gdy zauważyła obok niego fioletowowłosą dziewczynę, schowała się szybko za latarnię. Była w bezpiecznej odległości. Wyjrzała zza słupka i nadsłuchiwała.

- Pomogę ci, ale obiecaj, że nie będziesz się obijał – rzuciła Konan, grożąc czerwonowłosemu palcem. Nie radził sobie z angielskim, w przeciwieństwie do niej, więc obiecała go trochę podszkolić. Niestety jak ostatnio próbowała to zrobić, to on wolał robić sobie samoloty z pustych kartek zeszytu, niż ją słuchać.
- Okeej.. tym razem postaram się skupić – obiecał, mrucząc pod nosem. – Ale musisz zrozumieć, że to strasznie nudny przedmiot i kompletnie nie potrzebny mi do życia.
- Teraz tak mówisz.. nie wiesz co będzie za kilka lat – pouczyła go, a ten tylko przewrócił oczami. Wolał już tego nie komentować. Zdążył nauczyć się, że z tą kobietą się nie wygrywa. W tym to akurat przypominała jego babcie. Były tak samo uparte i rządzicielskie.
- Co z jutrem? – odezwał się po chwili.
- A co ma być? – zdziwiła się lekko.
- Przychodzisz na mecz? – przypomniał jej. Po tym wszystkim co się stało, musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie, coś co sprawiłoby, żeby zapomniał choć trochę o tych wszystkich przykrych chwilach. No i znalazł. Baseball. Treningi, mecze, ćwiczenia we własnym zakresie, to wszystko pozwalało mu zapomnieć. Po za tym, baseball kojarzył mu się z czasami, gdy żyli jego rodzice, a więc grając czuł się jakby byli przy nim. To mu pomagało. Już prawie nie wracał wspomnieniami do tamtych chwil. Nie miewał już koszmarów, i przestał wreszcie się mazać. To i tak nigdy nie pomagało.
- Ah, no tak. Jasne. Nigdy nie opuszczam twoich meczów – powiedziała wesoło, uderzając go z pięści w bark. Aua!... zawołał w myślach. Na zewnątrz skrzywił się trochę, ale szybko zamienił to w sztuczny uśmiech. Ile ta baba ma siły? Nie mógł dać jej do zrozumienia, że to bolało, bo poczuła by się zbyt dumna. Wyciągnęła rękę w stronę jego włosów. Złapał ją za nim dotknęła jego głowy.
- Mówiłem ci, żebyś tego nie robiła – burknął niezadowolony.
- Co poradzę? – wzruszyła ramionami - To silniejsze ode mnie – Uwielbiała czochrać jego gęste, włosy. Wiedziała, że go to wkurza, ale ona lubiła go wkurzać. Nikt nie złościł się tak fajnie jak on.
- Spadam do domu – puścił jej rękę – Na razie byku – rzucił żartobliwie.
- Na razie krowo! – odpowiedziała pokazując mu język, po czym oboje parsknęli śmiechem i rozeszli się do swoich domów, które stały obok.
Emi stojąca za latarnią odprowadzała Sasoriego wzrokiem aż do momentu gdy wszedł do domu. Nie miała pojęcia dlaczego, ale zrobiło jej się bardzo przykro. To ona była dla niego kimś takim, jak ta fioletowowłosa przed chwilą. To ona mu pomagała, to z nią się dobrze dogadywał, to z nią żartował i to dla niej był przeznaczony jego uśmiech. Teraz miał nowych przyjaciół i wydawał się całkiem szczęśliwy. Jakby zareagował gdyby ją ujrzał? Czy na pewno by się ucieszył? A może przypomniał by sobie czasy, gdy jego rodzice byli na tym świecie i zrobiłoby mu się smutno? Nie chciała go krzywdzić. Przychodzenie tutaj nie było chyba najlepszym pomysłem. Za dużo nadziei sobie narobiła. To był zdecydowanie zły pomysł. Sasori miał teraz nowe życie, z dala od tamtego, które skończyło się w straszny sposób. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej? Czuła się głupio. Po jej policzku spłynęła łza. Żegnaj Sasori. Odwrócił się i odeszła ocierając łzy. 

 

  Konan weszła do szkoły i skierowała się w stronę szafek na buty. Po drodze przywitała się z kilkoma koleżankami. Zatrzymała się przy swojej szafce i zmieniła obuwie. Zamknęła swoje biała adidasy, z różowymi sznurówkami w szafce, i gdy już miała odchodzić w stronę klasy, usłyszała znajome głosy. Nie miała wątpliwości, że jeden z nich to głos czerwonowłosego. Wychyliła się lekko zza szafek i nadsłuchiwała.
- Mówiliśmy ci, żebyś przyniósł tę kasę – rzucił zdenerwowany Hidan. Za co on sobie teraz kupi hot doga? Co za frajer.
Ciemnowłosy chłopak opierał się o kolumnę i starał się nie patrzeć oprawcą w oczy.
- A..ale nie miałem… naprawdę.. uwierzcie mi – głos drżał nastolatkowi. Nie miał pojęcia dlaczego gnębią akurat jego, przecież nie należał do dzianych uczniów.
- W takim razie daj telefon – odezwał się Satoshi. Nie przyniósł pieniędzy, to musiał zapłacić w inny sposób. Obiecywał od tygodnia, że przyniesie kase, miarka się w końcu przebrała ileż można czekać.
- Świetny pomysł! – Hidan od razu się rozpogodził. – Dawaj tego androida i spieprzaj nam z oczu.
- Ale to mój telefon.. Nie mogę wa… - Szarowłosy oparł mocno dłoń na kolumnie, tuż obok głowy chłopaka.
- Słuchaj cwelu! Obiecałeś nam pięćset jenów. Nie przyniosłeś. Stawka wzrosła do ośmiuset, nie przyniosłeś. Więc teraz dajesz telefon albo… pożegnasz się z prostym nosem – zacisnął dłoń w pięść.
Nastolatek był przerażony. Czego oni od niego chcieli? Dlaczego on? Bał się ich. Był chudy, nie umiał się bić, był nieśmiały, a jego stosunki towarzyskie również pozostawiały wiele do życzenia. Mimo to był zupełnie normalnym nastolatkiem jak każdy. Więc dlaczego padł ofiarą tych idiotów? Oczy mu się zaszkliły. Czuł się bezsilny.
- Zaraz się pobeczy.. – westchnął Satoshi. Zdecydowanie wolał tych frajerów, którzy płacili od razu, lub za drugim razem, od tych którzy zwlekali myśląc, że zapomną i dadzą im spokój. Gdyby nie to, że babcia ma niewielką emeryturę i to że matka Hidana, również nie często daje mu pieniądze do szkoły, nie musieliby uciekać się do takich czynów. Zresztą, zarabiać jakoś trzeba. A oni skoro niemal codziennie dostają kase do szkoły, nie zrobi im różnicy jeśli oddadzą jej trochę innym. Próbował się usprawiedliwić? Nie, oczywiście, że nie. Niby po co? Tego wymagała ich sytuacja finansowa.
- Jak długo jeszcze muszę stać na czatach? – zwrócił się do nich Deidara, który bacznie obserwował, czy żaden nauczyciel nie nadchodzi.
- Zamknij mordę – rzucił Hidan. – Nie widzisz, że grożę temu frajerowi? – zmarszczył brwi, zdenerwowany tym, że Dei jak zwykle nic nie kuma i jeszcze robi łaskę, że tylko stoi i się gapi. Odwala najłatwiejszą robotę. Blondyn przewrócił oczami.
- Dawaj ten telefon – warknął, łapiąc go za kołnierz. Chłopak przestraszył się i zaciskając gardło, starając się by nie popłakać się przy nich, wyjął z kieszeni telefon i oddał go szarowłosemu. Wtedy do akcji wkroczyła Konan. Była wściekła. Nie mogła uwierzyć, że tak wykorzystują biednego nic nie winnego ucznia. TO że robił to Hidan, to wcale się nie dziwiła, ale że był tam też Sasori? W to nie mogła uwierzyć.
- Zostawcie go! – kroczyła pewnym krokiem ku nim. Wściekła jak osa wyrwała telefon Hidanowi.
- Hej! – krzyknął do niej. Odepchnął ciemnowłosego na kolumnę, po czym zwrócił się do dziewczyny. – CO ty sobie myślisz? Oddawaj, to już moje.
- A w życiu. Ty za to zapłaciłeś? – oddała telefon chłopakowi i poleciła by lepiej już poszedł. Hidan był wściekły, Satoshiemu w sumie było trochę szkoda tego telefonu. Mogli by go opchnąć. Za to Dei.. on miał to wszystko gdzieś. On tu robił tylko za obserwatora.
- Przez ciebie straciliśmy świetną okazje, głupia.. – burknął, zakładając ręce na pierś. Idiotka wszystko zepsuła, cały misterny plan.

- Jesteście nienormalni! Tak się nie robi! Jeśli zobaczę, że jeszcze raz go gnębicie, pójdę do dyrektora – oznajmiła stanowczo.
- Miałeś patrzeć czy nikt nie idzie – warknął do Deidary. Nawet obserwować nie umie, ciapa. Eh… musiał liczyć tylko na siebie. Już nawet zarabiać nie można jak każdy poczciwy człowiek.
- Nie mówiłeś, że mam uważać na Konan – wzruszył ramionami.
- Na nią szczególnie! – wydarł się.
Satoshi nie przejmował się zdenerwowaniem HIdana. Stał z rękami w kieszeniach i patrzył przez szybę w drzwiach na błonie szkoły. O czym myślał? W tych zaspanych oczach, kryła się tajemnica. Słyszał stłumione głosy swoich przyjaciół, ale teraz liczyły się tylko jego myśli.
- Tak do ciebie mówię – zawołała fioletowowłosa do Sasoriego, który po chwili wyrwał się z rozmyśleń.
- Tak? _ zapytał, jakby zupełnie nie wiedział o co rozchodzi się cała ta kłótnia.
- Jak mogłeś? Nie spodziewałam się tego po tobie… - mruknęła i odeszła w stronę klasy. Chłopcy spojrzeli po sobie, niezrozumiałym spojrzeniem. O co jej chodziło?

  Lekcje dłużyły się niemiłosiernie, zwłaszcza, że za oknem zaczął padać deszcz. Sasori siedział w ostatniej ławce i podpierał głowę na dłoni, patrząc w stronę okna. Obserwował krople deszczu, te spływające po szybie i te kapiące na paraped z przyjemnym dźwiękiem. Lekcja angielskiego w ogóle go nie obchodziła, z resztą jak zwykle. Gdzieś tam w oddali słyszał głos nauczycielki. Jednak był tak bardzo stłumiony, że ciężko było zrozumieć co mówi. Troche tak jakby był pod wodą. Niestety nie długo cieszył się tym stanem rzeczy. Po chwili jego rozkojarzenie przerwał, dziennik uderzający go w głowę. Jęknął cicho i spojrzał na stojącą nad nim nauczycielkę.
- Zrobiłeś już referat o który cię prosiłam? – zapytała marszcząc brwi. Ten Akasuna ją wykończy. Ona naprawdę daje mu tyle szans by nadrobił i poprawił swoje oceny, miała jednak wrażenie, że on miał to zupełnie gdzieś. Traciła do niego siły.
- Jeszcze nie – powiedział cicho. Miał na to przecież tydzień, co się tak spinała.
- Mam nadzieję, że do piątku mi go przyniesiesz. I że zaczniesz wreszcie słuchać mojej lekcji – dodała. Miała ochotę wyszarpać go za ucho. Co za dzieciak.
- Tak. Zamierzam. – Wredna baba, tak go męczy. Nie potrafiła zrozumieć, że on tego przedmiotu nie cierpi? Z niczego tak źle mu nie szło jak z angielskiego. W sumie to nawet stał się lepszym uczniem, niż kiedyś, ale nie z angielskiego. To było wręcz niewykonalne. Niby nic trudnego, a jednak. Ta wymowa, ta pisownia, ten akcent, który ciężko wymówić. No i wkuwanie na pamięć tysiąca słówek, dajcie żyć! 



  Dzwonek zadzwonił. Koniec lekcji. Wolność. Czas do domu. No dobra.. na trening baseballa, ale to sama przyjemność. Wstał z ławki i spakował swoje książki. Pożegnał się z Hidanem i Deidarą, po czym wyszedł z klasy i od razu ruszył ku Sali w której znajdowała się Konan, Itachi i Nagato. Koniecznie musiał złapać fioletowowłosą. Zauważył ją wychodzącą z klasy, szybko do niej podbiegł.
- Konan! – zawołał i zatrzymał się obok niej. Spojrzała na niego wrogim spojrzeniem, ale on tego nie zauważył. – Słuchaj, przyjdziesz dzisiaj koło osiemnastej pomóc mi z tym angielskim? Babka normalnie nie daje mi spokoju, a jak zaliczę kolejną pałę to druga babka, będzie mi zrzędzić nad głową.. – burknął wyobrażając już sobie jak jego babcia truje mu o tym jak to nauka jest ważna. Aż mu się w żołądku coś przewracało.
- Nie. – rzuciła krótko i poszła dalej. Chłopak na chwile zgłupiał. Co jej się stało? Przecież obiecała.
- Jak to? – pobiegł za nią. – Mówiłaś mi wczoraj, że pomożesz. O co ci chodzi? – Konan zatrzymała się nagle, i prawie na nią wpadł. Na szczęście wyrobił i zatrzymał się tuż przy niej. Cofnął się o krok.
- Nie wiesz o co chodzi? – w jej oczach aż zawrzało. Chyba nigdy nie widział by była tak wściekła. – A co dzisiaj rano robiłeś, nie pamiętasz już?

- Masz na myśli, tę akcję z telefonem? – zapytał nie będąc pewnym czy aby o to jej chodziło. Kobiety czasem trudno było zrozumieć. Może po prostu miała okres, ale tego tematu wolał nie poruszać.
- No brawo. Myślisz, że jesteś lepszy od innych?
- Co? O czym ty teraz mówisz? – nie rozumiał.
- Zabierasz innym ich rzeczy, żądasz pieniędzy bez żadnych podstaw, gnębisz innych. Jak możesz?! – krzyknęła tak, że aż parę osób odwróciło się w ich kierunku.
- Nikogo nie gnębię, potrzebujemy tylko trochę gotówki
- Dlatego kradniecie? – parsknęła. – Wiesz co? Po Hidanie, to jeszcze bym się spodziewała, ale na tobie… Na tobie Saroshi się zawiodłam. I to bardzo.
- To Hidan sobie może robić co chce, a do mnie masz pretensje? – wkurzył się. Co z nią jest nie tak? Nie będzie go szkoliła pod swoje dyktando. Może jest jego przyjaciółką, ale nie będzie mu mówiła co ma robić.
- Nie o to chodzi – fuknęła. Miała dość, ze nie rozumiał, a miała go za bystrego. Za mądrzejszego od Hidana, czy Deia, któremu zawsze wszystko jedno. Sasori był..inny od nich. – Chodzi o to… Nie pamiętasz, jak ciebie gnębili? Jak byłeś tu nowy, jak Hidan cię bił, jak się z ciebie naśmiewał? Zapomniałeś już?

- Nie musisz przypominać – warknął. Po co wracała do starych czasów? Robiła to specjalnie? Dobrze wiedziała, że nie lubi tego typu wspomnień.
- Właśnie, że muszę! Bo sam tego nie widzisz. Było ci przykro, że ci dokuczają. Wiesz jak to jest! A mimo to, dokuczasz innym. – Było jej przykro. Miała w sobie dużo empatii, zawsze starała się bronić osoby prześladowane. To nie było fair. Tak się nie robi drugiemu człowiekowi.
- Ja nikogo nie bije… po za tym… z resztą, co za różnica, to już przeszłość. – Nie wiedział co powiedział. W głębi serca wiedział, że miała trochę racji, ale co z tego? Nie on jedyny jest tu winny, a ona się tylko jego czepia.
- To nie ma znaczenia czy bijesz czy nie. Dokuczasz i już. A dla kogo to jest normalne? – patrzyli na siebie gniewnymi spojrzeniami. – Dla takich psycholi jak ten co zrobił tobie i twoim rodzicom krzywdę – Wiedziała, że go zdenerwuje tymi słowami. Chciała go zdenerwować.
- Ty nic nie wiesz.. – wycedził przez zęby, zaciskając pięści. – Mam cię gdzieś! – odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Konan patrzyła za nim. 
Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna była dla niego taka podła. Poruszała tematy, o których wolał nie rozmawiać. Nie rozumiała co przeżył. Wystarczyło, że i tak cała szkoła wiedziała co się stało, w końcu szukała go niemal cała Japonia. Minęło już sporo czasu od tamtego feralnego dnia, a on wciąż, pamiętał jakby to było wczoraj. Zamknięty w piwnicy, przywiązany do rury, ranny. Ból, głod, smród, pragnienie. I do tego ten psychopata, ze wstrętną gębą. Po wszystkim dowiedział się, że jego ojciec prześladował sadystę przez lata szkoły. Gdy media podały jak nazywa się psychopata nie trudno było znaleźć o nim informacje. Trochę opowiedziała mu babcia, gdy zorientowała się że zabójca, to tak naprawdę „kolega” ze szkoły jej syna, a większość przeczytał w archiwum w starej szkole jego taty, do którego dostęp załatwił mu Kakashi. Ah, znajomości.
Sadysta w przeszłości był cichym, spokojnym i ciapowatym chłopcem, na szkolnym zdjęciu widać było, że ma lekką nadwagę. Wyczytał, że Satoshi Akasuna, do tego stopnia nie znosił fajtłapowatego chłopaka, że zamknął go w szkolnej piwnicy na trzy dni bez jedzenia i wody. I nikomu o tym nie powiedział. Po trzech dniach znalazła go woźna. Był przerażony.  Ojciec Sasoriego, prześladował chłopaka do końca szkoły, nie do końca było wiadomo dlaczego.
Nie mógł zrozumieć zachowania ojca. Nie znał go od tej strony. Nigdy w życiu byu nie przypuszczał, że mógłby się nad kimś znęcać. Z drugiej strony to wcale nie uzasadniało czynu psychopaty. Jak był już wolny od jego taty, mógł po prostu zacząć spokojne życie. Cała ta historia nie zmieniła jego nastawienia do potwora, który zniszczył mu życie.
Wszedł do szatni baseballowej i otworzył szafkę z której wyją swój strój. Gdy tak o tym myślał, zaczął mieć przebłyski rozsądku. Może Konan ma rację. Może faktycznie nie powinien dokuczać innym, nawet jeżeli to tylko wyciąganie od nich pieniędzy. Może takie rzeczy zawsze się źle kończą. 



  Zbliżała się osiemnasta. Czerwonowłosy szedł w stroju baseballowym przez park, prowadząc obok siebie rower. Wracał z treningu do domu. Od ostatniej rozmowy z Konan nie potrafił się skupić. Poruszyła za wiele wspomnień, otworzyła rany, a jednocześnie jej słowa dały mu wiele do myślenia. Nawet na treningu nie potrafił poprawne skontrolować lotu piłki, przez co dostał ochrzan od trenera. Ale czy aby dziewczyna trochę nie przesadzała? To prawda, wyciągał pieniądze od innych uczniów, ale przecież oni dawali pieniądze i po problemie. A może tak mu się tylko wydawało? Zdarzało się przecież, że kilka razy od jednej osoby brali kase. Na początku miał wątpliwości co do tego, ale z czasem było to coraz prostsze i wygodne. Przyjemność takiego zarobku zagłuszała jego sumienie. Chciałby powiedzieć, że to wszystko wina babci, bo oszczędza pieniądze i nie stać jej by dawać mu większe kieszonkowe, czasami w ogóle mu ich nie daje. Jednak doskonale wiedział, że babcia nie miała z tym nic wspólnego. A gdyby się dowiedziała, dostał by po głowie. Z drugiej strony dlaczego obraziła się tylko na niego. CO z Hidanem i Deiem? Czy to dlatego, że znała ich dłużej? A może miała gdzieś jego przyjaźń? Cholera… te myśli doprowadzały go do szału. Wsiadł na rower i zaczął się rozpędzać. Gdy nabrał odpowiedniej prędkości, pochylił się nad kierownicą i popędził w dół drogi. 

  Położył rower na trawniku obok domu, po czym wszedł do środka. Westchnął zdejmując trobę w korytarzu. Nagle usłyszał znajomy głos. To był Kakashi. Ale co on tu robił? Czyżby w końcu przyszedł na to ciasto, na które zapraszała go babcia pół roku temu? To było mało prawdopodobne, ten siwy facet nie był zbyt towarzyski. A jednak tu był, dlaczego? Po cichu zbliżył się do kuchni i przyległ do ściany. Nadsłuchiwał.
- O czym chciałeś porozmawiać – odezwała się Chiyo. To by znaczyło, że musiał dopiero co przyjść. Usłyszał westchnięcie.
- O czymś bardzo ważnym – zamilkł na chwilę i zaczął podgryzać kciuk. Nie wiedział jak to powiedzieć, żeby nie wzbudzać zbytniej euforii? Nie, to złe słow. Zbyt wiele przykrych wspomnień. Z drugiej strony to była dobra wiadomość. – Jesteśmy prawie pewni, że schwytaliśmy zabójcę towjego syna i jego żony.
Satoshi stanął jak wryty. Zimny dreszcz przeszył jego ciało. Miał gęsią skórkę. Źrenice w jego brązowych oczach powiększyły się. Złapali świra. Złapali go. Nie mógł w to uwierzyć. Zacisnął pięści.
Chiyo zaniemówiła na chwilę. Usiadła na krześle przy stole. Czy to możliwe, że jej modły zostały wysłuchane.
- Jesteście pewni? – zapytała z nadzieją.
- Prawie.. To znaczy, to skomplikowane – sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę papierosów. Już miał wyjąć sobie jedną sztukę, ale kobieta zbeształa go wzrokiem mówiącym „ani mi się waż”. Przewrócił oczami, po czym wsunął papierosa z powrotem do paczki.
- Co to znaczy skomplikowane. Czyli co? 
- To, że ja jestem pewny, że to on. Ale sąd nie. Na miejscu zbrodni, jak i później w piwnicy w której przetrzymywał Sasoriego, znaleziono niewystarczającą ilość próbek DNA, która by stwierdziła, że to na pewno on. Zgadza kolor włosów, oczy, karnacja, ale reszta to tylko domysły.
- Ale skoro ty jesteś pewny to powinno wystarczyć prawda?
- Niestety nie. Widziałem go raz i to niezbyt dokładnie. Jego tożsamość musi potwierdzić Sasori – dodał. Już widział jak w oczach kobiety wrze ogień. Tego się obawiał.
- Żartujesz sobie? Nie naraże wnuka na niebezpieczeństwo…
- Nie będzie sam. JA tam będę, po za tym to będzie okazanie przez szybę, nie stanie z nim twarzą twarz..
- To nie ma znaczenia! Wiesz ile zajął mu powrót do normalności. Czy ty zdajesz sobie sprawę przez ile nocy miał koszmary? Jak bardzo bał się wyjść z domu? Jak cierpiał? – mówiła podniesionym głosem. – Nie pozwolę, żeby znowu zobaczył na oczy tego potwora!
Kakashi westchnął cicho i zacisnął palce na kącikach oczu. Rozumiał ją, sam widział przez co chłopak przechodził, ale nie było innego wyjścia. Miał do siebie pretensje, bo policja również pod jego dowództwem nie zebrała wystarczającej ilości próbek, być może nie zabezpieczyli wszystkiego tak jak trzeba. Nie chciał schrzanić roboty, ale cholera tym razem ją schrzanił. I nie tylko tym, ale do tamtego wolał nie wracać. Nie znosił się za to. Po co mu to pieprzone odznaczenie, jak nie potrafił nawet porządnie zebrać próbek DNA. Nawet jeżeli nie było ich tam wiele.
- Wiem, że to trudne. Jestem jednak pewien, że da sobie z tym radę. Jest silniejszy niż był jeszcze rok temu – starał się ją przekonać, aczkolwiek staruszka miała mocny charakter.
- Nie ma mowy!
- Zrobię to – Do kuchni nagle wszedł Sasori. – Zobaczę jego paskudną gębę i zrobię wszystko żeby trafił za kraty. Na zawsze – Zaciskał pięści, marszczył brwi. Był wściekły na samą myśl o nim, a jednocześnie uradowany tym, że wreszcie został złapany i że będzie mógł spojrzeć mu w twarz i tym razem to on będzie miał przewagę. 

 
Od Autorki: Tak, yeah, wstawiłam nowy rozdział. Prawie niemożliwe, co nie? ;p Jakoś podłubałam, podłubałam i coś wyszło. Mam nadzieję, że się podobał ^^
Tak jak pisałam w poprzednim poście, nie mam pojęcia co ile rozdziały będą się pojawiać. Chciałabym, żeby to było regularne, ale to raczej u mnie niemożliwe. Za co przepraszam.
Bardzo bym chciała skończyć pisać tego bloga, ale nie wiem czy mi się to uda, mimo to, mam nadzieję, że do póki będą się na nim pojawiać rozdziały, to ktoś będzie go czytał :3
Do tego opowiadanie już od samego początku było przewidziane na długie, więc tym bardziej nic nie chcę obiecywać. Ale trzymajcie kciuki, a może doprowadzimy blog do końca ;p Piszę MY, bo bez was ta cała pisanina nie miała by sensu <3