niedziela, 13 marca 2016

Rozdział 20

     Zachodzące promienie słońca przebijały się przez zasunięte żaluzje, do gabinetu Nadinspektora Minato. Oświetlały kurz fruwający w powietrzu, jak i ten spoczywający w niektórych miejscach wielkiego biurka. Blond włosy mężczyzna, trzymając w ręku arkusze papieru, czytał z nich na głos, wszystkie poszlaki jakie udało mu się zapisać. Blade światło padało w niewielkim stopniu na twarz Hatake. Mężczyzna siedział naprzeciw swojego szefa i wpatrywał się w złocisty kurz fruwający sobie w powietrzu. Nie wyglądał na zainteresowanego przemową drugiego mężczyzny. W głowie miał tylko jedno. Uratować Sasoriego. Nie znosił uczucia, które mu towarzyszyło. Poczucie winy? Martwił się? Jedno i drugie? Cholera.. Przecież nawet za tym dzieckiem nie przepadał. Dlaczego więc martwił się o niego bardziej niż o inne ofiary porwań? Ewidentnie było z nim coś nie tak. Może brało go jakieś przeziębienie? Oby nie. Nie chciał znowu wydawać na chusteczki.
- Słuchasz mnie w ogóle? - zapytał Namikaze unosząc brew. - Kakashi... - rzucił z pretensjonalnie, gdy ten nie odpowiedział na jego pytanie. Po chwili siwowłosy skierował swoje spojrzenie ku niemu. Gestem głowy, zapytał o co mu chodzi? Minato westchnął na to.
- To poważna sprawa. Sam chciałeś, żebym przydzielił Ci to zadanie, a teraz w ogóle mnie nie słuchasz.
- Bo nic pomocnego nie masz. Załatwię to po swojemu – zdecydował. Po co tracić czas na takie pierdoły, zdecydowanie wolał działać od razu. W przeciwieństwie do Minato, który to wolał najpierw wszystko przeanalizować, obmyślić dokładny plan, a potem dopiero działać.
- W takiej sytuacji wszystko jest na wagę złota. Nawet najmniejsze wskazówki – rzucił w stronę przyjaciela. Powoli zaczynał tracić do niego cierpliwość, zawsze to samo..
- Pff... na wagę złota to w tym wypadku jest czas – skrytykował wypowiedź szefa. Na prawdę nie miał ochoty słuchać o przypuszczeniach, gdzie sprawca może się ukrywać. Tylko raz do nich zadzwonił, do tego z butki telefonicznej, gdy pojechali sprawdzić to miejsce już go tam nie było, ani nikt go nie widział, a na pewno nie kojarzył. Przeszukali wtedy dziesięć kilometrów w obrębie budki telefonicznej, ale nigdzie nie znaleźli, ani bezimiennego idioty, ani Sasoriego.
- To też – zgodził się z nim.
- W takim razie pozwól mi działać – powiedział, kładąc ręce na blat biurka i nachylił się nad nim nieco.
- Już nie długo. Musimy poczekać na kolejną wiadomość od niego. Dowiemy się wtedy czegoś więcej i...
- Nawet nie wiemy kiedy dostaniemy kolejną wiadomość. Nie mam zamiaru spełniać jego zachcianek. Dorwę go, za nim zdąży nas wykorzystać – Wstał z krzesła, nie mając ochoty już dłużej słuchać niebieskookiego. W tym momencie drzwi gabinetu otworzyły się i beztroskim krokiem wszedł przez nie Obito.
- Wybaczcie mi spóźnienie – rzucił na wejściu uśmiechając się niewinnie. Naprawdę się spieszył, po prostu... nie ważne jak bardzo się starał przychodzić na czas, to i tak zazwyczaj się spóźniał.
- A tak swoją drogą.. - wtrącił Kakashi w stronę Minato. - Dlaczego mam współpracować z tym nieodpowiedzialnym facetem – wskazał kciukiem na Uchihe, który od razu strzelił do niego piorunami z oczu.
- Nie mogę pozwolić ci samemu rozwiązywać tak ważnej sprawy
- Czyli, że mi nie ufasz?
- Ufam ci. Ale bezpieczniej będzie, jeśli będziecie razem, jeden drugiego będzie chronił. No i.. co dwie głowy to nie jedna – uśmiechnął się na swoje ostatnie słowa.
- Nie moja wina, jeśli pomylę go z wrogiem i przez przypadek zabiję – rzucił Obito. Nikt nie irytował go tak bardzo jak szarowłosy. Przemądrzały, egoistyczny i olewający wszystko dupek.
- Nie moja wina, jeśli on wszystko spieprzy. Nie potrafi nawet przyjść na czas – dodał w odwecie Kakashi.
- To nie moja wina! Miałem zaparcia.. - Musiał się usprawiedliwić. Nie może przecież pozwolić, żeby Hatake, myślał, że spóźnia się bo jest nieodpowiedzialny. To nie jego wina, że zawsze przed wyjściem, lub w trakcie drogi, przytrafia mu się coś, przez co się spóźnia. A to zaspał, a to się wywalił, a to odprowadził zgubione dziecko do mamy, a to za długo się mył, i tak dalej. Kakashi spojrzał na niego z politowaniem.
- Nie musiałeś mnie o tym informować... Mam gdzie twoje problemy gastryczne. - Czy on w ogóle lubił Obito? Kiedyś na pewno, ale teraz... Właściwie, to nie darzył go żadnym uczuciem. Nie traktował go jak przyjaciela, ani jak wroga. Po prostu lubił mu dogryźć, zwłaszcza jeśli czarnowłosy go do tego prowokował. Zresztą.. wystarczyło na niego spojrzeć. Na misji potrafił siedzieć i dłubać w nosie, wyglądając na takiego co ma wszystko gdzieś, a jednak udawało mu się zawsze jakoś wyjść cało, a i nawet paru skurkowańców zaaresztować. Irytujący facet.
-Koniec tej bezsensownej wymiany zdań – przerwał im Minato. - Zajmijcie się teraz swoją pracą. Będę was informował jeśli dowiem się czegoś nowego o Akasunie. Nie róbcie niczego na własną rękę. Nie, póki co. Czy to jasne? - spojrzał na Hatake, gdyż dobrze wiedział, że jemu najtrudniej się będzie powstrzymać.
- Przecież wiem.. rany.. człowieku – Nie lubił takiego upominania, ale w tym wypadku go rozumiał. Na jego miejscu też starał by siebie trzymać na wodzy. Nie wiadomo jak długo wytrzyma z tym czekaniem.
- Nie martw się aż tak. Sasoriemu na pewno nic nie jest, słyszałeś go przecież – Powiedział tym razem jak do przyjaciela, a nie jak do pracownika. Parę dni temu bezimienny, tak zaczęli nazywać sprawcę, zadzwonił do nich z informacją że Sasori żyje, ale jeśli nie spełnią jego zachcianki, jego żywot może się skrócić. Jednak zamiast przejść do sedna, rzucił tylko, że zadzwoni do nich za jakiś czas z konkretnym rozkazem. Zagroził też by nic głupiego nie robili, bo Sasori może tego nie przetrwać. Dlatego Minato postanowił zachować wyjątkową ostrożność.
- Mam nadzieję, jeśli choć włos spadnie mu z głowy, to zajebię skurwysyna – rzucił ze wściekłością w głosie, po czym opuścił gabinet Nadinspektora. Nie był cierpliwy w takich sytuacjach. Wolał działać szybko i skutecznie. A chęć obicia mordy sprawcy, sprawiała, że nie mógł doczekać się tego jeszcze bardziej.
-Jak zawsze.. - rzucił za nim blondyn. Kakashi nie był miłym gliniarzem, a już na pewno nie był miły dla złoczyńców krzywdzących żywe istoty. Wyglądał na spokojnego człowieka, znudzonego życiem, ale gdy tylko widział akt agresji wobec niewinnych ludzi, czy zwierząt, robił się z niego zupełnie inny człowiek. Niebezpieczny... dla tych złych.

     W środku zimnego i wilgotnego pomieszczenia, z obskurnymi ścianami i kapiącą wodą z rur, Czerwonowłosy chłopak, leżał półprzytomny na jakiś starym, brudnym i dziurawym futonie. Z dnia na dzień czuł się coraz gorzej, było mu zimniej niż zwykle, miał temperaturę, widoczność stawała się ograniczona, nie potrafił niczego przełknąć od trzech dni. Co tylko zostało mu wepchnięte do buzi, przez porywacza, od razu to zwracał, dlatego też porywacz przestał go karmić. Tępy ból w brzuchu nie ustawał. Po tym jak został dźgnięty nożem, stracił przytomność, wybudził się z uczuciem ciężkiej głowy, czuł się okropnie, ale krew przestała cieknąć. Na brzuchu wyczuł palcami, jakieś szmaty którymi jego rana była owinięta. Była brudna od krwi, tak samo jak jego koszula, ale krew już dawno zaschła. Nie miał pojęcia co się stało z jego dziurą w brzuchu, ale też wcale się nad tym nie zastanawiał. Tęsknił za domem. Chciał tam wrócić. Jednak powoli przestawał już mieć nadzieję, że kiedykolwiek to nastąpi. Czuł się tak źle, że miał nawet wrażenie, że tego nie przeżyje, choć z całych sił chciał żyć. Może to było jedyną rzeczą, która trzymała go jeszcze przy życiu. Chęć życia, była tak silna, że nie potrafił się poddać. Był ciężki i obolały. Trudno mu było nawet kiwnąć palcem. Nie wiedział co się z nim dzieje. Był wygłodzony, odwodniony i do tego ranny. Tymczasem morderca jego rodziców robił to co zwykle. Pił sake, wychodził gdzieś, potem wracał, znowu pił, a potem szedł spać. Choć kolejność tego mogła być zmienna. Sasoriemu wszystko się już mieszało. Gdy mężczyzna do niego mówił, nie wyłapywał wszystkich słów, zazwyczaj nie odpowiadał, albo w bardzo skąpych słowach, bo nie miał siły na dłuższe zdania. Do tego nigdy nie wiedział co powinien odpowiedzieć, gdy pytania brzmiały „I gdzie ten pieprzony gliniarz? Myślałem, że mu na tobie zależy!”, „Jak nie przestaniesz jęczeć to zabiję też twoją babkę! Chcesz tego!?”. Facet był gorszym świrem niż Akasuna myślał. Gdy zabił jego rodziców, wiadome było dla niego, że to nie człowiek tylko potwór. Ktoś nienormalny. Jednak przebywając z nim tutaj już szósty dzień, zrozumiał, że to co o nim myślał to był wierzchołek góry lodowej. Momentami zupełnie normalny, trochę nerwowy, ale potrafił zadbać o siebie i wykiwać policję. Ludzie widząc go na ulicy nigdy nie pomyśleli by, że to świr. Zwyczajny facet. A w innych chwilach swojego życia, mówił do siebie, agresywnie reagował na zbytnią ciszę i spokój, jak i na jęki, czy płacz. Sasoriego traktował jak zabawkę, o którą obiecał dbać, bo dostanie w zamian coś lepszego. Przerażało to czternastolatka. Chciałby się jak najszybciej stąd wyrwać i zapomnieć o tym całym zdarzeniu.
Barczysty mężczyzna, z łysiną na głowie, stał przed budką telefoniczną i liczył drobne rozłożone na dłoni, które przed chwilą zabrał z automatu na napoje. Gdy naliczył odpowiednią sumę, wrzucił po kolei do otworu na monety i podniósł słuchawkę. Wykręcił odpowiedni numer, który wcześniej zyskał od jednego z policjantów, i zadzwonił do Inspektora Hatake. W końcu z tego co zdołał się ostatnio dowiedzieć, to ten facet podjął się sprawy odnalezienia dzieciaka. Tak pisali w gazetach, a i Sasori coś tam mamrotał. Wychodziło na to, że ten bachor i Inspektor są sobie bliscy... albo to jakaś rodzina. Czyżby oprócz babki miał jeszcze kogoś innego? Nie miał pojęcia, nie znał szczeniaka. Tylko tyle co mu zdążył powiedzieć, jeszcze za nim wbił mu nóż w brzuch i chłopak zaczął być prawie nieprzytomny. Oczywiście nie mówił tego z własnej woli, sam musiał o to zadbać. W końcu każdy chłopak przestraszyłby się gdyby zagrozili mu obcięciem jaj. Chociaż z jego strony to wcale nie była groźba. Mógł mu jeszcze obiecać wydłubanie oka lub połamanie palców, ale zdecydowanie szybko poszło z pierwszą wersją planu. Obyło się bez reszty pomysłów.. niestety.. bo bachor wszystko mu wypaplał. A to tchórz. Nienawidził tchórzy. Szkoda, że wtedy nie odciął mu głowy.. gdyby tylko wiedział gdzie wtedy był. Teraz jednak nie mógł go zabić, w końcu obiecano mu milion dolarów, których oczywiście sam zażądał. Za takie pieniądze będzie mógł uciec z tego kraju. Jak to dobrze, że szczeniak dziwnym trafem wpakował się w jego ręce. Miał już dość ukrywania się przed policją, która zapewne po złapaniu go, skarze go na śmierć. Policja była coraz bliżej odkrycia ich kryjówki. To tylko kwestia czasu, więc jeśli nie zażąda natychmiast tych pieniędzy, plan legnie w gruzach. Nie będzie miał ani pieniędzy, ani swojej zabawki. Od dziecka lubił je psuć. Zawsze tak na niego wrednie patrzyły. Nienawidził zabawek, które miały oczy. Niszczył je. Rozrywał, rozcinał, palił.. Ah.. to były czasy. Gdy był nastolatkiem jego okrutna matka wysłała go do psychiatry.. zrobiła mu coś tak okropnego. Nigdy jej tego nie wybaczył. W tamtych czasach pójście do psychiatry oznaczało tylko jedno – Jesteś wariatem. Wszyscy się od ciebie odwracali, nikt nie chciał mieć z tobą nic wspólnego. Przyjmowanie leków, w odpowiednich ilościach sprawiło, że stał się mniej agresywny i skupił się na nauce. Nigdy nie lubił jak ludzie się na niego gapią, ale nauczył się to akceptować. Nie mógł znieść tylko jednego wzroku. Akasuny Satoshiego. Był taki popularny, taki fajny, taki przystojny. Wszyscy chcieli się z nim zadawać. Nawet dziewczyna w której to on się zakochał. Traktował go z góry, udawał miłego, gapił się na niego, jak na osobę gorszą... Nie. Jak na jakiegoś robala, który nie ma nic do gadania. Nienawidził go. Po tym jak zaczął układać sobie życie na nowo, w nowej szkole w któej nie wiedzieli, że ma problemy psychiczne, Akasuna wszystko zepsuł. Gdyby tylko ich wtedy nie przyłapał na tym gwałcie.. Gdy tak o nim myślał, przeszły go aż ciarki. Ten bachor też ma podobny do niego wzrok, ale ten przynajmniej patrzy na niego ze strachem, a nie z wyższością.. to mu się podobało.
- Halo? - głos Kakashiego odezwał się w słuchawce. Odebrał natychmiastowo. Wiedział już kto dzwoni. Cwaniak dzwonił do niego na prywatny numer, wiedząc, że w ten sposób raczej nikt ich nie będzie podsłuchiwał.
- Słuchaj no.. Chcesz Sasoriego? To przestańcie ciągle przekładać ten pieprzony termin.. - warknął, po czym upił łyk sake z kieszonkowej butelki.
- Myślisz debilu, że tak łatwo jest uzbierać milion dolarów? - Siwowłosy nie pozostawał dłużny. Niech sobie nie myśli, że może pomiatać policjantem. Może Obito.. tak. Ale nie nim.
- Stul pysk gnido.. inaczej zabiję tego małego fiuta – zagroził, choć nie miał takiego zamiaru.. póki co. Kakashi już nie raz przechodził przez tego typu szantaże ze strony napastnika. Zawsze tak straszą, ale zależy im głównie na pieniądzach, chociaż po takim świrze wszystkiego można się spodziewać.
- Spróbuj, a rozwalę ci łeb, ty chory pojebie.. - Negocjacje w policji, od lat prowadzi się w spokoju i w cierpliwym docieraniu do wroga, zwłaszcza gdy na szali wisi życie człowieka. Nigdy nie wiadomo co takiemu strzeli do głowy, trzeba być ostrożnym. Jednak Kakashi... on nie był typowym przykładem policjanta. W gorącej wodzie kąpany, nigdy się nie patyczkował.
- Do rzeczy – rzucił z powagą i irytacją jednocześnie. - Jeśli chodzi o pieniądze, to spotkamy się za dwa dni na granicy Jokohamy, tam dacie mi pieniądze, a ja oddam wam bachora. Jak nie, młody pożegna się z życiem.
- Dwa dni!? Czy ciebie pojebało!? Nie mamy nawet jeszcze połowy! - Minato i inni policjanci coś kombinował w sprawie zbierania pieniędzy, jednak on nie zamierzał się w to bawić. Znajdzie Sasoriego po swojemu, nie będzie płacił za dzieciaka. To nie towar, tylko człowiek. Nienawidził takiego traktowania ludzi. Szantażowanie, zakładnicy, groźby. To wszystko dla pieniędzy. Ten świat zawsze był takim chciwym miejscem? Gdyby nie pieniądze, o ile mniej zła byłoby na tym świecie.
- To już nie mój problem. Radzę sprężyć dupę. Za dwa dni na granicy o piętnastej. Bywaj popaprańcu. - Odłożył słuchawkę.
- Chwila.. - Tiit, tiiiit, tiiiit, tyle zdołał usłyszeć w odpowiedzi. Zmarszczył brwi i zacisnął zęby patrząc na numer wroga. Musi się pospieszyć i znaleźć Sasoriego, nim będzie za późno. Wątpił żeby Minato uzbierał tyle pieniędzy wciągu dwóch dni.

     Padające z nieba płatki śniegu, zbierały się na ziemi, ławkach, ubraniach spieszących się gdzieś ludzi. Jeden z nich spoczął właśnie na nosie szarowłosego, który stał z głową zadartą do góry, obserwując tańczące w powietrzu i powoli opadające śnieżynki. Pojawiały się tylko po to, żeby za jakiś czas się roztopić. Tak samo jak fajerwerki pojawiały się na chwilę i tak samo jak kwiaty więdły. Wszystko na tej ziemi miało swój czas, nawet sama ziemia, zapewne też kiedyś zniknie. Jednak to co nie jest wieczne ludzie doceniają bardziej, i w tym tkwi piękno przemijania. Kto by pomyślał, że takie retrospekcje dotkną kiedykolwiek Hidana. Sam się do tego nie przyznawał, ale często miewał tego typu myśli. Może dlatego, że sam chciał być takim beztroskim płatkiem śniegu?
- Trzymaj – Yuki wyciągnęła ku niemu kubek gorącej czekolady, tym samym przerywając jego rozmyślania. Spojrzał na nią po chwili, po czym wziął od niej plastikowy kubek. - O czym myślałeś? - zapytała. Dobrze znała swojego chłopaka, wiedziała, że lubi się zawieszać i myśleć o tylko sobie znanych rzeczach.
- O tym i tamtym – powiedział, po czym upił łyk czekolady. Mogła się spodziewać takiej odpowiedzi. - Bez cukru? - spojrzał na nią zawiedziony. Jak to taką gorzkawą ma pić? To już nie będzie takie pyszne.
- Nie miałam już drobnych na cukier.. Po za tym bez cukru jest zdrowiej – Ona niczego nie słodziła, ale dobrze znała przyzwyczajenie Hidana. Zawsze dużo słodził, czy to herbata, kawa, czekolada, nie miało znaczenia. Co najmniej trzy łyżeczki cukru. Nie lubiła w nim tego zwyczaju. Nawet jak go o to prosiła, nie potrafił się poświęcić i nie posłodzić. To tak jakby bardziej zależało mu na głupim posłodzeniu herbaty niż na niej. Nie żeby była zazdrosna o cukier.
- To mogłaś wziąć mi coś co już jest słodkie.. na przykład zwykły sok – Na pewno był słodszy niż ta nieposłodzona czekolada. Nie była tak naprawdę zła, ale był zbyt przyzwyczajony do słodzenia napojów, przynajmniej tych które z natury słodkością nie grzeszą.
- Jest zimno, sok by cię nie ogrzał. Nie marudź – zbeształa go niczym mata. Przewrócił oczami na te słowa. Czasami była irytująca.. - Chodź, zrobimy sobie selfie – zaproponowała z uśmiechem, wyjmując telefon z kieszeni.
- Znowu? - Nie rozumiał jej, dopiero co półgodziny temu robili sobie zdjęcie, które nawet wrzuciła już w internety. Teraz kolejne? Eh.. baby.
- No chodź. Muszę się tobą chwalić, nie? - zażartowała wchodząc na ławkę, tak by była niemal równa z jego wzrostem. Był przystojny, ona ładna, pasowali do siebie jak ulał. Tak przynajmniej uważała. Jej koleżanki zazdrościły jej takiego chłopaka, który nie dość, że jest przystojny to jeszcze silny. Niegrzeczny z niego chłopiec, ale tacy byli najfajniejszy. Może Hidan nie wyglądał na romantyka, i zdecydowanie nim nie był, choć czasami miał przebłyski romantyzmu, to i tak go kochała. Nie potrzebowała by obdarowywał ją kwiatami, ani ciągle zabierał na jakieś super romantyczne randki, jak to wiele jej koleżanek marzy. - Uśmiechnij się – upomniała go, gdy ten stał z poważną miną. Szarowłosy w odpowiedzi odwrócił głowę w bok. To był jego protest. Dziewczyna westchnęła i złapała go delikatnie za podbródek, i nakierowała jego twarz na ekran telefonu. Przycisnęła odpowiedni przycisk z boku telefonu, po czym usłyszeli charakterystyczny dźwięk, i w tej samej chwili zdjęcie było już gotowe. Yaki dodała do zdjęcia specjalny efekt, po czym wrzuciła je do internetu, by pochwalić się nim koleżanką i zdać relacje co teraz robią. Widziała, że Hidan był jakiś obrażony, i nie chodziło tu tylko o brak cukru, cały dzień taki chodził. Czyżby znowu stało się coś u niego w domu? A może to tym swoim kolegą się tak przejmował? Oby nic z nim się złego nie stało. Nie chciała go też o to wypytywać, bo i tak nie powiedział by za wiele, albo może nawet nic. Postanowiła w jakiś sposób go rozweselić, albo wkurzyć.. najważniejsze by zaczął coś mówić, a nie tak posępnie stał. Zeszła z ławki i nabrała w ręce śniegu, po czym ponownie stanęła na ławce, złapała Hidana za kurtkę i bluzę, i wrzuciła mu śniegu za koszulę.
- Aua! - zawołał gdy poczuł nieprzyjemny chłód na plecach. - Zwariowałaś? - spojrzał na nią oburzony. Ona zaś zaczęła się śmiać, widząc jego nagła reakcję. W jednej chwili ożył. - Co cię tak bawi..? - Nie odpowiedziała, dalej się śmiała. Hidan spojrzał na nią i uśmiechnął się chytrze. - Oż ty... Jeszcze tego pożałujesz. - Schylił się po śnieg, dziewczyna widząc to szybko zeskoczyła z ławki i zaczęła uciekać. Hidan ulepił sporą pigułę i zaczął za nią biec. Miał przewagę, bo był wysoki, co oznaczało, że miał dłuższe nogi niż jego dziewczyna. Gdy był coraz bliżej niej, zaczęła krzyczeć przez śmiech. Starała się biec najszybciej jak umiała, ale i tak okazała się wolniejsza. Nie długo trwało aż ją złapał. Chwycił ją za kaptur i przyciągnął do siebie. Mocno chwycił ją w ramionach, tak by mu się nie wyrwała i rozwalił pigułę na jej twarzy, nacierając ją przy tym. Nie był w tym wcale delikatny. Starała się uwolnić z uścisku, próbując go nawet kopnąć w czułe miejsce, ale się nie dał. W odpowiednim momencie wycofał dolną część ciała. Kiedy już był przekonany, że odpowiednio się zrewanżował, puścił ją wolno. Wytrzepał dłonie, dumny ze swojej zemsty.
- Ej no... ja nie byłam taka okrutna.. - rzuciła wycierając szalikiem zimną i mokrą twarz od śnieżki.
- Ale ja byłem – przyznał szczerze. Co go obchodziło, że ona nie? Zawsze odpłacał się z nawiązką. Gdyby nie była jego dziewczyną, na pewno na samym natarciu by się nie skończyło, powinna się cieszyć, że ma taryfę ulgową.
- Okej.. No to rozejm – mówiąc to przytuliła się do niego. Szybko wybaczyła mu jego okrutność. Pogłaskał ją po głowie, jak grzecznego psa. Po chwili dźwięk komórki, odezwał się z jego kieszeni. Odebrał widząc na wyświetlaczu, że dzwoni do niego ojciec.
- Dobra, zaraz tam będę – rzucił w odpowiedzi i rozłączył się. Jego ojciec przyjechał z Osaki. Nie mógł się doczekać jego wizyty. W końcu znowu się zobaczą. Na pewno pójdą razem do salonu gier, bo obaj przecież lubili gry. Miał też dwa bilety na mecz baseballowy. Zapowiadał się ciekawy weekend. Gdyby nie porwanie Sasoriego, mógłby bawić się jeszcze lepiej, zresztą sam nie wiedział czemu czuł jakiś dziwny lęk, gdy myślał o Sasorim. Przecież, na pewno wyjdzie z tego żywy. Nie mogło być przecież inaczej. Aż się sam siebie wstydził, że był zdolny do takich emocji, w obliczu gościa, którego znał tak krótko. Z drugiej strony był jego przyjacielem, więc powinien wierzyć, że wszystko będzie dobrze, zawsze wierzył w swoich przyjaciół, mimo to ta okropna myśl, „a co by było gdyby jednak...” nie dawała mu spokoju. Schował telefon do kieszeni i ruszył w stronę dworca pociągów.
- Hej! - zawołała za nim Yuki. - Gdzie ty idziesz!? - Nie odpowiedział, nawet nie zareagował. - nawet się nie pożegnałeś! Idiota! - Zrobiło jej się przykro. On naprawdę był okrutny. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, po czym zawrócił do niej. Uwielbiał ją wkurzać, wtedy robiła taką uroczą minę.
- No żartowałem – rzucił podchodząc do niej. Ona jednak wzruszyła tylko ramionami i odwróciła się do niego tyłem. - Mówię, że żartowałem – Widząc, że nie reaguje, podszedł do niej jeszcze bliżej, pochylił się nad jej twarzą i obdarował ją namiętnym i długim pocałunkiem. Gdy po długiej chwili, oderwał się od niej, odwrócił się na pięcie, i unosząc rękę w geście pożegnania, ruszył w umówione miejsce. Po oddaleniu się, schował rękę do kieszeni. Patrzyła za nim, dopóki nie zniknął za zakrętem. Potrafił być czuły, jeśli tylko chciał. Był nieprzewidywalny, i to jej się w nim podobało.

     Sasori przestał już liczyć czas. Przestał zastanawiać się nad tym, jak długo tu jest, i jak długo tutaj jeszcze będzie. To okropne miejsce o nieprzyjemnym zapachu i obrzydliwym wyglądzie stało się dla niego tak normalnym widokiem, jak to, że codziennie na śniadanie jadał płatki z mlekiem. Brzuch wcale nie przestawał go boleć, gorączka nie spadała od kilku dni, a słowa bandyty brzmiały w jego uszach powolnie i niewyraźnie. Każdy w takiej sytuacji, już dawno by się poddał, ale nie on. Sam siebie nie rozumiał. Z jednej strony miał już tego dość, cierpiał fizycznie i psychicznie, było mu już wszystko jedno co się z nim stanie. Z drugiej jednak strony tak bardzo pragnął przeżyć, wydostać się stąd, że ta myśl, trzymała go jeszcze przy świadomości. Nie miał pojęcia co kombinuje świr z małymi kaprawymi oczami, ale jeśli chciałby go tak po prostu zabić, zrobiłby to już dawno. Bał się, że planuje na niego coś gorszego. Powoli czuł, że zaczyna wariować, gdyby nie gorączka i brak sił na cokolwiek, pewnie obgryzł by palce do kości razem z paznokciami. Dzięki gorączce był w stanie zasnąć, przez co choć na jakiś czas mógł zapomnieć o tym gdzie się znajduje. Mężczyzny nie było z nim w pomieszczeniu, więc zapewne jak zwykle gdzieś wyszedł. Pamiętał jak przez mgłę, że wspominał coś, o czymś co ma się wkrótce wydarzyć i bardzo z tego powodu się cieszył. Nie miał pojęcia o co chodzi, ale ten świr potrafił się ciszyć z najmniejszej głupoty, jak i z tego samego powodu się wkurzyć. Aksuna nie zastanawiał się nad tym dlaczego mężczyzna, nie wracał już od parunastu godzin. To dlatego, że czas przestał mieć dla niego znaczenie. Nie miał pojęcia czy jest noc czy dzień. Czy czeka już czternaście godzin, czy cztery. Czas w tym miejscu dłużył się tak bardzo, że się w nim pogubił.
    Głośne łupnięcie w metalowe drzwi wybudziło Sasoriego, z chwilowej drzemki. Powoli przeniósł swój wzrok na drzwi i patrzył na nie chwilę. Znowu głośne ŁUP. I kolejne, i znowu.. Jakby ktoś dobijał się do nich. Czyżby świr zapomniał kluczy? To pierwsze co przyszło mu do głowy. Kolejne, tym razem głośniejsze uderzenie w drzwi, doszło już wyraźnie do uszu Akasuny. Przyglądał się drzwiom i temu jak się z każdym uderzeniem trzęsą. Słyszał na zewnątrz głosy, ale były tak rozmyte i niewyraźne, że nie potrafił ich ani rozpoznać, ani stwierdzić co mówią. Po chwili rozległ się głośny strzał, na który czerwonowłosy zareagował strachem. Docisnął wolną dłoń do ucha, najmocniej jak potrafił, choć było to już dla niego wielkim wysiłkiem. Serce zaczęło mu bić jak szalone. Patrzył ze strachem w drzwi, przez które wpadł siwowłosy i paru innych policjantów.
- Ka..Kakashi... - wydyszał Sasori, nie dowierzając własnym oczom. - Kakashi – powtórzył, a łzy spłynęły mu po policzkach.. Czy to sen? Nie mógł uwierzyć, że ktoś przyszedł mu na ratunek. Tak bardzo się cieszył. Inspektor przykucnął przy Akasunie, uwalniając go z kajdanek. Nie myślał nawet, że Sasori może być w takim stanie. Był bardzo blady, usta sine od zimna, oczy miał przekrwione, sporo schudł, a do tego widać było zaschniętą krew na ubraniu.
- Już w porządku. Nie martw się – rzucił do niego chcąc dodać mu otuchy. - Dzwońcie po pogotowie – rozkazał swoim podwładnym. Czternastolatek był w niemałym szoku, przez co nie mógł przestać płakać. Gdy zdał sobie sprawę, że to nie jest sen, poczuł się nagle bardzo lekki i okropnie senny, i po chwili odpłynął, mdląc na rękach Kakashiego.
    Jak zwykle nawalili. Nie udało złapać im się porywacza i mordercy w jednym. Mogli się tego spodziewać podejmując się tak ryzykownego planu. Umowa między bandytą a policją była prosta. Pieniądze za Sasoriego. Jednak oczywistą rzeczą było to, iż milion dolarów, nie da się uzbierać w tydzień. Nawet jeśli poprosili by o pomoc służby FBI. Postanowili więc go oszukać. Wiedzieli, że aby dowiedzieć się gdzie znajduje się Sasori potrzebowali pewnej wiedzy o mężczyźnie. Dokopali się więc do źródeł, które świadczyły o tożsamości mordercy. Wystarczyło połączyć fakty. Morderca zabił w życiu tylko trzy osoby. Jedną z nich był sąsiad mieszkający parę przecznic od domu Akasuny. Drugą osobą była żona mężczyzny, która zobaczyła jego twarz. Po tygodniu został zabity Akasuna wraz z żoną, w ten sam sposób co, poprzednie ofiary. Po tym zdarzeniu, aż do tej pory nie było słychać nic o podobnych morderstwach, tak samo jak i przed tymi zdarzeniami. Z zeznań Sasoreigo wynikało również to, że mężczyzna wołał jego ojca po nazwisku, oznaczało to, że mógł go znać osobiście. Po tych niewielkich poszlakach, Kakashi przejrzał wszystkie informacje na temat Satoshiego Akasuny. Gdy trafił na jego klasę w liceum, przyjrzał się jej archiwom. Okazało się, że jeden z uczniów został wyrzucony ze szkoły. To w sumie nic dziwnego, takie rzeczy się zdarzają, ale nie za często z powodu gwałtu. Hatake postanowił przyjrzeć się temu bardziej. Pojechał do kobiety, która wtedy była dyrektorkom. Była to już starsza pani, ale wciąż miała dobrą pamięć. Opowiedziała o chłopcu, który miał problemy z samym sobą. Miał orzeczenie od psychiatry, o czym wiedziała tylko dyrektorka i wychowawczyni. Był pyskaty, bezwstydny, i nie miał dobrych kontaktów z wieloma uczniami. Jak siwowłosy podejrzewał, miał on też coś wspólnego z Akasuną, nie tylko tyle, że chodzili razem do szkoły, ale też nie darzyli siebie największą sympatią, do tego to Akasuna przyłapał go na gwałcie. Po tym jak odsiedział w poprawczaku trzy lata, wrócił do domu gdzie zabił swoją matkę. Była jego pierwszą ofiarą. Po tym wrócił do poprawczaka, z którego jakiś czas później uciekł. Prawdopodobnie jego problemy z psychiką wzięły się z domu. Jego ojciec bił go i jego matkę, dopóki nie zamknęła go policja za pobicie syna, który trafił do szpitala. O dziwo tym synem nie był podejrzany. Tylko jego młodszy brat, chorujący na autyzm. Matka wyżywała się na swoich synach, i nigdy nie obdarowała miłością, choć wśród rodziny grała jak tylko mogła, że kocha ich najbardziej na świecie. Po siódmym roku życia Dimitrij, bo tak nazywał się morderca, zaczął wykazywać się niezwykłą brutalnością, i agresywnością wśród rówieśników. Jedyną osobą, do której darzył jakiekolwiek uczucia, był jego młodszy brat. Takim więc sposobem Kakashi wpadł na pomysł, jak wykiwać poszukiwanego. Co było ryzykowne, bo nie było gwarancji na to czy się uda. Mówiąc mu, przez telefon że nie uzbierają aż tylu pieniędzy przez tydzień, oczywiście wściekł się, dlatego też zaproponował mu układ. Połowa pieniędzy dostanie, ale na następną połowę będzie musiał czekać kolejny tydzień. Z trudem się zgodził. W umówionym miejscu Hatake pozostawił walizkę. Mogli co prawda złapać go gdy po tą walizkę przyszedł, ale wtedy mogli nie dowiedzieć się gdzie znajduje się Sasori. Był człowiekiem chorym, z problemami psychicznymi, nawet tortury mogły go nie przekonać do wyjawienia im prawdy. Gdy morderca zabrał walizkę, przed tym jak ujrzał w niej pieniądze, które oczywiście były tylko na wierzchu, głębiej były ukryte zwykłe papiery. Jednak nie sprawdzał tego na miejscu, gdyż obawiał się, że policja w każdej chwili może na niego wyskoczyć. Obito w walizce ukrył nadajnik, dzięki któremu wiedzieli, gdzie facet się uda. Kiedy dobiegł do swojej kryjówki, od razu zaczął liczyć pieniądze, jednak zamiast pieniędzy znalazł, list z napisem „Znaleźliśmy cię” i opisane warunki plus zdjęcie jego brata z policjantem Obito Uchihą. Jeśli zrobi coś Sasoriemu, jego bratu stanie się krzywda. Nie trudno było dowiedzieć się gdzie znajduje się autystyczny brat mordercy. Obito poleciał do Rosji, do rodzinnego kraju Dimitrija, i odnalazł jego brata w ośrodku dla osób z zaburzeniami mózgu. Na szczęście nie pomylili się, i mordercy wciąż zależało na bratu tak jak w dzieciństwie. Tym sposobem morderca uciekł, zostawiając samego Sasoriego. Musiał zorientować się też, że nadajnik był w walizce, inaczej mógł zabrać Akasunę ze sobą, jednak policja jechała już na miejsce, a czternastolatek spowalniał by go tylko w ucieczce. Wszystko to działo się gdy Sasori spał.
    Akasuna obudził się w szpitalu. Czuł powiew wiatru na ciele, światła sufitu uciekały mu przed oczami. Leżał na szpitalnym łóżku. Gdzieś jechał. W okół niego trzech lekarzy. Dojechali gdzieś, lecz nie miał pojęcia gdzie. Dziwne jasne pomieszczenie. Rozebrali go. Gdyby miał siłę i chęci to by się sprzeciwiał. Po chwili poczuł okropny ból. Krzyknął. Szmata zakrywająca jego ranę w brzuchu, zaczęła być właśnie odwijana... albo raczej odrywana, bo skleiła się z ciałem, przez zaschniętą krew. Chwilę cierpiał, ból był nie do zniesienia, ale na szczęście szybko się z tym uporali. Został umyty, gdyż był brudny, po tylu dniach. Widział, że lekarze byli zaskoczeni i jednocześnie przerażeni jego brzuchem. Został zszyty po amatorsku, do tego w nieodpowiednich warunkach, jeśli nie wdało się zakażenie, to będzie cud. Po chwili czerwonowłosy dostał maseczkę z tlenem na twarz. Wielkie lampy świeciły nad jego głową, i słyszał tylko odgłos maszyny, która wydawała ten znany dźwięk – Piiik, piiiik, piiiik.. . Po paru sekundach dźwięk stawał się jakby bardziej odległy, aż w końcu zrobił się zupełnie niesłyszalny, a Sasori zamykając oczy udał się w objęcia morfeusza.


Od Autorki: Tadaam~ Oto rozdział dwudziesty. Powiem szczerze, że pierwszą połowę tego rozdziału pisało mi się lepiej niż tę drugą ;p Ale i tak się cieszę, że mogę go dodać po miesiącu przerwy, a nie po ponad dwóch jak ostatnio o: 
Tak więc, kończymy wątek z porwaniem Sasoriego i powoli wracamy do zwykłego życia bohaterów (przynajmniej na jakiś czas ;p), i zbliżamy się do końca pierwszego sezonu.
Dziękuję wam za wsze komentarze, które mnie motywują i za wyświetlenia <3
Ostatni rozdział miał rekordową liczbę wyświetleń, co naprawdę mnie ucieszyło, nawet jeżeli nie wiem, ile z tych wchodzących osób przeczytało rozdział :p 
Z następnym rozdziałem, również postaram się wyrobić jak najszybciej :3

Zapraszam na grupę na Facebooku dotyczącą mojej pisaniny :) Znajdziecie tam informacje na temat bloga. Kiedy będą rozdziały, czy i dlaczego jest jakaś przerwa w pisaniu itp. 
 https://www.facebook.com/groups/1685954418355986/