czwartek, 28 maja 2015

Rozdział 13


    Niedzielnego poranka Sasori nie mógł doczekać się najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie. Położył się nawet wcześniej spać, by jak najszybciej zleciał mu czas do niedzieli, aż sama Chiyo nie mogła uwierzyć własnym oczom, że jej wnuk bez żadnych upominań kładzie się spać, i to o dwudziestej pierwszej. Jak nigdy. Czerwonowłosy zerwał się z łóżka już o przed siódmą rano, ale że było jeszcze trochę czasu do wyjścia, zjadł śniadanie na spokojnie i udał się na cmentarz. Stamtąd od razu udał się do domu Kakashiego. Siwowłosy mężczyzna był jeszcze w proszku i mył dopiero zęby gdy otworzył drzwi chłopakowi. Spojrzał zaspanym wzrokiem na zegarek, po czym z powrotem przeniósł wzrok na Sasoreigo.
- Co tak wcześnie? - zapytał znudzonym tonem.
- Przecież sam kazałeś mi przyjść na dziesiątą – rzucił patrząc na niego z politowaniem. Była prawie równa dziesiąta, a nawet pięć minut po, więc to nie jego wina, że Hatake wybrał tak wczesną porę. Przecież mówił mu, że to za wcześnie, ale ten się uparł.
- Wybacz.. zapomniałem – po tych słowach zaprosił Sasoriego do środka i od razu na wejściu Chiaki , owczarek niemiecki, przybiegł przywitać się z czerwonowłosym. Lizał go i łasił się do niego, skomląc przy tym ze szczęścia. Sasoriemu zrobiło się miło, że pies tak się za nim stęsknił, to też spędził z nim czas na zabawie, póki Kakashi się nie wyszykował. Gdy Inspektor był już gotowy, niespełna czternastolatek, wstał z podłogi i spojrzał na niego.
- To... gdzie będziemy ćwiczyć? - zapytał, był ciekawy czy Kakashi wynajął jakąś sale, albo może zabierze go tam gdzie on zawsze ćwiczy, bo chyba ćwiczyć musiał. Nie sądził by trenowali w tej klitce.
- Na dworze – oznajmił, zakładając na siebie kurtkę. Trochę to zdziwiło Sasoriego, bo na dworze wcale nie było ciepło, a na pewno nie aż tak by od razu tam ćwiczyć. Nawet już na wuefie nie ćwiczą na dworze, bo wuefiści uważają, że za zimno. Kakashi wziął ze sobą psa i wyszli z domu. Nie szli daleko, zatrzymali się na znanej już Sasoriemu małej łączce, na której to kiedyś pies Kakashiego mu uciekł.
- Dlaczego tutaj? - Nie bardzo był co do tego przekonany, w pobliżu były domy, a wolałby żeby ludzie nie patrzyli na jego wyczyny. Zwłaszcza teraz, gdy jest słaby.
- A znasz lepsze miejsce? - rzucił retorycznie. Mało ludzi tutaj przychodziło, od czasu do czasu ktoś puścił psa, ale nikt sobie nie wadził, ani nie przeszkadzał, więc uznał to miejsce za idealne. Zresztą nie chciało mu się szukać innego, i nie chciał też tracić pieniędzy na wynajmowanie sali. Sasori wzruszył jedynie ramionami. Najważniejsze było w końcu by się czegoś nauczył nie ważne gdzie, więc jakoś przecierpi jeśli ktoś będzie się na niego gapił.
- To czego mnie najpierw nauczysz?- zapytał zniecierpliwiony.
- Najpierw, powiedz mi czy nie jesteś na nic chory? - To pytanie zaskoczyło Sasoriego. Nie miał pojęcia dlaczego miałby interesować te informacje siwowłosego.
- Cierpię na bezsenność... - powiedział po chwili namysłu. Był raczej zdrowy, jedyny problem to bezsenność, ale miał na nią leki więc nawet mu nie przeszkadzała.
- Nie o takie choroby pytam – rzucił odpalając papierosa. Sasori przegonił dłonią drażniący go dym. Nie znosił tego smrodu. Gdy mieszkał u mężczyzny, ten jakoś ograniczał się z paleniem, teraz widocznie o tym zapomniał. - Chodzi mi o serce, astmę, tarczyce i tak dalej – wyjaśnił. Nie mógł trenować osoby z takimi chorobami tak samo jak zupełnie zdrową osobę. Nie był lekarzem ale dobrze wiedział, że człowiek chory na serce czy astmę, nie może tak samo się męczyć, jak człowiek zdrowy.
- Nie, nie choruje na takie choroby – powiedział po chwili. Teraz zrozumiał dlaczego o to pytał.
- W porządku. - powiedział puszczając psa ze smyczy. - Od teraz mów do mnie trenerze – powiedział zupełnie poważnie, ale Sasori wziął to za żart, więc nawet nie zwrócił głębszej uwagi na te słowa. - Dwadzieścia okrążeń – wydał rozkaz, a Sasori stanął jak wryty.
- Ile...? - Trochę się zdziwił, bo nie miał pojęcia dlaczego każe mu biegać i to aż tyle okrążeń.
- Dwadzieścia okrążeń – powtórzył.
- Po co? Nie przyszedłem tu biegać tylko uczyć się bić – wyjaśnił mężczyźnie, sądząc że zupełnie zapomniał w czym miał mu pomóc.
- Nie będziesz umiał się bić jeśli nie będziesz silny – wyjaśnił najprościej jak się dało.
- Co ma bieganie do bycia silnym? - nie rozumiał, uważał to za bezsensowną i zupełnie zbędną rzecz.
- Bardzo dużo. Biegając wyrabiasz kondycję i mięśnie. Tak więc, dwadzieścia okrążeń – powtórzył, dopalając swojego papierosa, po czym rzucił peta na ziemię i przydeptał butem.
- Skąd wiesz, że nie jestem silny... - burknął. Od razu stwierdził, że jest słaby, ale przed cieżnie mógł wiedzieć, czy ma jakieś pokłady siły. - Może jestem. - Kakashi westchnął.
- Niech ci będzie – wyciągnął przed siebie rękę i skierował otwartą dłoń ku Sasoriemu. - Uderz – powiedział. - Najmocniej jak potrafisz.
- Co jak ci złamie rękę? - zapytał z obawy, że tak się może stać. Sam nie uważał się za kogoś silnego, ale to przecież tylko dłoń.
- Bez obaw. Wal – rzucił niewzruszony. Nie bał się o swoją dłoń, bo nie z takimi jak Sasori się bił. Chłopak zrobił więc jak kazał. Zacisnął dłoń w pięść i z całej swojej siły uderzył Kakashiego w otwartą dłoń. Mężczyzna ani drgną. Wciąż patrzył na dzieciaka tym samym ospałym i obojętnym spojrzeniem, co jeszcze przed chwilą nim zdążył go uderzyć.
- I co? - zapytał Sasori po chwili ciszy.
- Tak więc – odchrząknął. - Jak mówiłem, dwadzieścia okrążeń.
- Jesteś okrutny.. - burknął i zrzucając swoją kurtkę, zaczął obiegać całą łączkę. Po mimo, że było to pole, z paroma drzewami i krzakami, to liczyło trzysta metrów. Kakashi za ten czas porzucał psu patyka, z czego Chiaki się bardzo cieszył, jak zwykle zresztą, bo było to jego ulubione zajęcie na spacerze. Nie ma to jak aportowanie. Przy siódmym okrążeniu Sasori miał już dość. Doszedł do wniosku, że nie powinien na początku biec jak szalony, bo za szybko się zmęczył. Teraz przybrał wolniejszy bieg, mimo to i tak siły szybko z niego uchodziły. Mimo to nie należał do tych co szybko się poddają, więc postanowił jeszcze wytrzymać, choć do dwudziestu okrążeń, jeszcze trochę mu brakowało. Choć to trochę, dla niego było o wiele za dużo. Gdy zwalniał do tego stopnia, że pawie szedł, Kakashi od razu zwracał mu na to uwagę i kazał biegać. Po dwunastym okrążeniu, Sasori pękł.
- Nie mam siły... - wydyszał podpierając się na własnych kolanach. Czuł że mógłby się przemóc i zrobić jeszcze jedno lub dwa okrążenia, ale po co się zbytnio przemęczać, przecież zapewne będą też inne ćwiczenia, musi mieć siłę na nie.
- Powiedziałem dwadzieścia okrążeń, wyraziłem się chyba jasno – rzucił stanowczym tonem. Na co Sasori nie zareagował pozytywnie. Dlaczego mu rozkazuje? On go tylko poprosił o pomoc, nie o rozkazywanie. Po prosił go by pomógł mu w samoobronie, a nie w bieganiu, bo biegać to on umie i to bardzo dobrze.
- Przejdźmy już do ćwiczeń typu jak komuś przywalić.. oczywiście, jak ktoś będzie się narzucał – powiedział udając, że nie słyszał jego rozkazu.
- Do tego przejdziemy później, teraz dokończ okrążenia – Nie dawał za wygraną. W końcu on najlepiej wiedział, jak uczynić go silniejszym. Co prawda nie każdy miał takie same metody, ale on dobrze wiedział dzięki jakim metodom on stał się silny, choć jeśli chciał by być naprawdę dobry w walce, to musiałby iść do Minato, który w tej kwestii był lepszy od niego.
- Nie chcę już biegać. Zrobiłem dwanaście okrążeń, to więcej niż połowa. Chcę uczyć się ciosów...
- Zawsze dostajesz to co chcesz? - zapytał przerywając mu.
- Nie. - Nie spodobało mu się to pytanie. Nie zawsze dostawał to co chce, nawet od rodziców. Byli nadopiekuńczy i dużo mu zabraniali, ale co prawda też na wiele się zgadzali, na wiele jego zachcianek, mimo to nie na wszystkie. - Po prostu chcę się nauczyć bić.
- To cię właśnie uczę. Biegaj – powtórzył, nie chcąc już słyszeć sprzeciwu.
- Nie. - powiedział zaciskając pięści. Nie miał sił na bieganie. Nie rozumiał po co to wszystko? Chciał tylko głupiej samoobrony, nauki ciosów, pozycji jakie należy przyjąć gdy ktoś go zaatakuje. Nie chciał biegać.
-W takim razie, możesz wracać do domu, bo ja nie będę uczyć kogoś kto nie słucha moich poleceń – Te słowa zdziwiły Sasoriego. Dlaczego ten facet zrobił się dla niego taki niemiły? Sam zgodził się mu pomagać, a teraz stroi dziwne fochy.
- Możemy się dogadać.. Naucz mnie tego co chce i dam ci spokój – powiedział sądząc, że to coś zmieni.
- Nic z tego. Albo wykonujesz wszystkie moje polecenia, albo znajdujesz sobie kogoś innego do pomocy – Nie miał zamiaru ceregielić się z tym dzieciakiem. Pomaga mu z własnej woli, z dobrego serca, a on mu tutaj wydziwia. Chciał być silny, to chciał go nauczyć i siły i jednocześnie dyscypliny bo dzieciak ma jej za mało. A jeśli chce być silny, to bez dyscypliny tego nie osiągnie.
- To ja cie poprosiłem o pomoc, więc powinieneś się dostosować do mnie – powiedział, jakby to było oczywiste. Nie sądził, że w tym co mówi jest coś złego i nietaktownego, nie zastanawiał się nad tym, mówił to co uważał za słuszne. Kakashi patrzył na niego zażenowany.
-Wracaj do domu – powiedział po chwili, i podszedł do psa by zapiąć mu smycz. Sasori podniósł swoją kurtkę z ziemi i zacisnął zęby. Nie podobało mu się to. Cieszył się na ten dzień, dopiero co zyskał trenera, a już go stracił. Nie lubił słuchać rozkazów, ale przecież chciał pomocy Kakashiego. Nie miał pojęcia, że mężczyzna podczas treningów zacznie mu aż tak rozkazywać. Nie chciał wracać do domu. Podszedł do Kakashiego.
- No dobra... będę wykonywał polecenia – powiedział, nie patrząc na siwowłosego. Głupio mu było przyznać się do błędu.
- Za późno – rzucił ruszając z psem w stronę domu. Niech się chłopak trochę pomęczy z przekonaniem go, chciałby wiedzieć, jak bardzo mu na tym zależy.
- Zaczekaj! - zawołał za nim. Kakashi zatrzymał się i odwrócił do czerwonowłosego. - Przepraszam... - rzucił ciszej. - Ja po prostu.. nie lubię jak ktoś mi rozkazuje.. tylko moi rodzice mogli to robić i kiedy to nie są oni.. czuję się dziwnie zły. Nie wiem dlaczego. Chcę żebyś mnie uczył – zdecydował się na głębsze wyznanie, w końcu naprawdę bardzo chciał stać się silniejszy.
-Rozumiem. A więc jeśli będziesz wykonywał moje rozkazy, to będę dalej cię uczył – oznajmił znów puszczając psa ze smyczy. Powrócili do treningu. Sasori dokończył dwadzieścia okrążeń, po czym przeszli do innych ćwiczeń, które Sasoriemu również niezbyt odpowiadały, bo chciał jak najszybciej przejść do meritum, ale tym razem marudził cicho pod nosem, by nie wkurzyć Kakashiego.

     Następnego dnia Sasoriego wszystko bolało. Każdy mięsień, każda kość. Ledwo wstał z łóżka. Gdyby wiedział, że Kakashi da mu taki wycisk, nie grałby z nim w sobotę w tenisa. Nie dość, że po tym czuł się trochę obolały, to jeszcze ćwiczenia siwowłosego dodały mu cierpienia. Pomyślał przez chwilę, że jest to dobry sposób na to, by wymigać się od lekcji, jednak szybko pozbył się tej myśli, przypominając sobie, że przecież babcia nic nie wie o jego treningach i gdyby powiedział, że bolą go mięśnie, na pewno by dopytywała. Bez słowa więc wyszedł z domu. Pomyślał nawet, że ćwiczenia raz w tygodniu w zupełności mu wystarczą, bo nie wiedział, że będzie aż tak ciężko. Nie rozumiał taktyki Kakashiego, jego sposobu na uczenie, jednak postanowił mu zaufać. Bo jak nie jemu, to komu? Mógł zaufać jeszcze babci, ale ona nie nauczy go samoobrony. Chociaż czasami jak się zdenerwowała potrafiła przerazić nawet najsilniejszych. On sam uważał swojego ojca za człowieka nie bojącego się niczego, jednak nawet on wymiękał przy Chyio. Nim zdążył wejść do klasy, został brutalnie pociągnięty za mundurek. Zdezorientowany spojrzał na winowajcę i naprzeciw siebie ujrzał Deidare.
- Co chcesz? - zapytał, wygładzając pomięte miejsce ubrania.
- Pogadać – oznajmił. Na prawdę chciał spróbować, za kumplować Hidana z Sasorim. Jeśli to nie wyjdzie to trudno, ale przynajmniej będzie miał satysfakcję, że się starał.
- O czym? - rzucił obojętnie. Z jednej strony cieszył się, że blondyn tak siędo niego ostatnio przyczepił, poczuł się lubiany i chciany, z drugiej jednak strony było to dosyć irytujące, bo czuł że chłopak czegoś konkretnego od niego chce. Do tego też nie miał pewności czy to wszystko jest naprawdę, czy tylko udaję dobrego kolegę.
- Chciałbyś się przyjaźnić z Hidanem? - wypalił od razu. Sasoriego trochę zszokowało to pytanie, dlatego przez chwilę milczał. On z Hidanem? Coś tam już Dei o tym wspominał, ale nie sądził, że mówił poważnie.
- Nie specjalnie.. - powiedział w końcu. Dlaczego miałby chcieć przyjaźnić się z kimś, kto go nienawidził za nic. Z kimś kto go pobił i upokorzył.
- Dlaczego? - zapytał zawiedziony, choć dobrze wiedział dlaczego. Sam na jego miejscu, nie chciałby kolegować się z kimś, kto wyrządził mu jakąś krzywdę. - Nie znasz pojęcia wybaczenie?
- Znam. Ale to nie znaczy, że od razu musimy się friendzić. - Dla niego było to oczywiste. Wybaczenie nie oznacza, wielkiej przyjaźni, ani nawet małej.
- A co to znaczy? Że musicie się unikać i udawać, że nic się nie stało? - zapytał, patrząc na niego z politowaniem. Lepiej było się przecież pogodzić, przynajmniej według niego.
- Nie udawać, po prostu...
- Posłuchaj. - zaczął, przybijając Sasoriego do ściany - Masz szanse za kumplować się z najsilniejszym gościem w szkole. Będziesz jego kumplem, nikt ci nie podskoczy. Kapujesz? - wbijał w niego swój wzrok, czekając na odpowiedź. Sasori naparł na niego ręką, by ten odsunął się od niego trochę. Dei zrobił krok w tył, pod naporem.
- Dlaczego tak ci zależy? - zapytał zdziwiony jego postawą. Przecież to tylko Hidan, co z tego że nikt mu nie podskoczy. Nie po to uczy się bić, żeby wiecznie za kimś się kryć. Obiecał sobie, że już tak nie będzie.
- Po prostu uważam, że jesteś spoko i chciałbym wprowadzić cię do naszej paczki. Konan cię też lubi. Jestem pewny że Nagato i Itachi też nic przeciwko tobie nie mają, a Yahiko... jeśli zadeklarujesz mu, że nie czujesz nic do Konan, to i on cię zaakceptuje. - wyjaśniał mu wszystko. - Ale wiesz, wszyscy trzymamy się razem, więc nie ma opcji, byś kolegował się tylko z nami, a z Hidanem nie.
- W takim razie.... nikt nie zmusza was do kolegowania się ze mną – mruknął odwracając wzrok. Byłoby miło należeć do jakieś paczki, ale przecież nikogo nie zmuszał. Nie chciał być piątym kołem u wozu. - Do tego... Hidan mnie nie lubi, jak mamy być z graną paczką, skoro nie będziemy szczerze się lubić..
- Hidan cię polubi, jak tylko pokażesz mu, że jesteś silny.... co raczej jest niemożliwe, ale jak trochę poćwiczysz na siłce, to może uda ci się mu zaimponować – dodał szczerząc się na samą myśl o tym że Sasori poszedłby na siłownię. Szarowłosy zazwyczaj nie miał w zwyczaju nie znosić ludzi do końca życia. Czasami się nad kimś poznęcał, a potem o tym kimś zapominał. Zdarzało się nawet że osobę którą dręczył, spotykał po jakimś czasie i rozmawiał z nią zupełnie normalnie, już nawet nie pamiętając, że wyrządził jej jakąś krzywdę. A potem strasznie się dziwił, dlaczego ta osoba gdy z nim rozmawiała, była taka zestresowana.
- Jak niby mam mu zaimponować? - zapytał, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. Ma pójść na siłownię i przynieś stamtąd rachunek?
- Czyli się zgadzasz? - wyłapał chwilę zawahania Sasoriego i postanowił działać. - Spróbujesz się z nim za kumplować, co?
- No... niech będzie – westchnął, czując że w innym wypadku blondyn nie da mu spokoju. - To co mam zrobić?
- Pojedynek. - oznajmił, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Sasori zaniemówił na dłuższą chwilę.
- Że co...? - zamurowało go. Jak to tak? Pojedynek z Hidanem? On przecież jeszcze niczego konkretnego się nie nauczył. - Przecież nie mam szans.
- Nie musisz wygrywać. Pokaż mu po prostu że jesteś silny.
- Jak? - Nic z tego nie rozumiał. Co to za durny pomysł? Od kiedy zdobywa się przyjaciół, poprzez bójki?
- Walnij go tak jak ostatnio. To wystarczy – W końcu Hidan obiecał, że go nie zabije, a on mu ufał, więc nie miał obaw co do tego pojedynku... albo raczej, nie miał wielkich obaw. Bo małe czasami się pojawiały.
- Co jak mi się nie uda?
- Więcej wiary. Przekaże mu, że się zgodziłeś – ruszył w stronę miejsca, gdzie obecnie znajdował się Hidan, czyli zapewne na dworze. Musiał działać nim Sasori się rozmyśli.
- Ale... nie dzisiaj! - krzyknął za nim. Nie był na to gotowy. Deidara zatrzymał się.
- Domyślam się. W takim razie kiedy? - dopytał, choć powinien wpaść na to wcześniej. Sasori intensywnie zastanawiał się kiedy mógłby pjedynkować się z Hidanem. Jeśli powie, że za rok.... to wyjdzie na tchórza... a jeśli powie ze jutro.. to zginie.
- Za tydzień! – wypalił nagle. Chciał powiedzieć za dwa, ale był tak zestresowany tą rozmową, że język mu się splątał i wyszło za tydzień.
- Okej – Nie czekając na nic więcej, ponownie ruszył do Hidana. Sasori szczerze wątpił, że nauczy się bić w ciągu jednego tygodnia... Ale może poćwiczy trochę nad siłą. Musi bardziej w siebie wierzyć, skoro raz go już walnął, to i drugi raz na pewno to zrobi. Z taką oto myślą zniknął w klasie.

     W godzinach popołudniowych trójka dziesięciolatków, wracała ze szkoły do domów. Po drodze rozmawiali intensywnie o planach na swoją przyszłości. Oczywiście Sakura, zanudzała dwóch chłopców tym ile będzie miała dzieci i jaka to będzie z niej dobra żona, i najlepszy lekarz w całym kraju. Do tego opisała swojego męża jako kruczowłosego chłopaka o czarnych oczach. Oczywiście sam Sasuke nie zorientował się, że chodziło o niego, ale to zapewne dlatego, że w ogólnie nie interesowały go jej plany.
- A ja! – wtrącił Naruto, nie mogąc doczekać się już, kiedy to on zacznie mówić. - Ja będę najlepszym policjantem na świecie, a Sakura będzie moją żoną – zadeklarował, przytulając różowowłosą, na co ta go odepchnęła. Jednak chłopiec nijak się tym przejął. - A ty Sasuke, z kim się ożenisz?
- Z nikim. - oznajmił poważnie, na co Sakura posmutniała, myślała, że powie o niej. - Ja będę wojownikiem Ninja - rzucił dumnie.
- Wojownik Ninja też może mieć żonę – powiedział, jakby to było coś oczywistego. I dla niego było.
- Ale po co? Za dużo ma ważniejszych rzeczy do robienia. Żona tylko by przeszkadzała – Jak dla niego żona to zbędny bagaż. Nie miałby ochoty jej bronić gdyby wpadła w tarapaty tylko przez to że jest żoną super Wojownika Ninja.
- Żona mogłaby ci robić dobre jedzenie – dodała od siebie Sakura. - Troszczyła by się o ciebie i byś nie musiał być sam.
- Nie będę sam. Będę miał przyjaciół Wojowników Ninja – Po co mu jedna żona, jak może mieć mnóstwo przyjaciół ninja.
- A ja, ja? - odezwał się Naruto. - Ja jako najlepszy policjant, też mógłbym dalej być twoim przyjacielem?
- Pewnie. Ty byś był najlepszym policjantem, a ja najlepszym Ninją, więc moglibyśmy się przyjaźnić.
- A ja będę najlepszą lekarką – wtrąciła Sakura. Obaj spojrzeli na nią z politowaniem. Co fajnego było w lekarce? Lekarze się nie biją, więc nie byli dla nich cool. Olali jej odpowiedź i kontynuowali swoją rozmowę.
- Ja będę Ninja policjantem
- A ja Ninja Wojownikiem – Gdy ustalili już swoje rolę na przyszłość, zmienili temat na kreskówki, w których to głównym wątkiem fabularnym są walki. Sakura szła parę kroków za nimi, zażenowana ich zachowaniem. Jak można być takim brutalnym? Tylko walki i walki im w głowie. Na kogo oni wyrosną? Zawsze wracając ze szkoły zatrzymywali się przy sklepie z zabawkami, by nacieszyć oczy lub też po przechwalać się kto co ma. Tym razem rzucił się chłopcom w oczy, niebieski Transformers, który potrafił zmieniać się w ciężarówkę. Ten o to transformers miał piękny miecz i tarczę i wyglądał cudownie, w oczach Naruto i Sasuke. Obaj od razu wbiegli do sklepu by zobaczyć to cudeńko z bliska, bo to nie to samo co przez szybę. Sakura weszła za nimi, ale kompletnie nie rozumiała dlaczego tak cieszą się na widok jakiegoś robota.
- Chciałbym go mieć – rzucił nagle rozmarzony Naruto.
- Ja też – dodał Sasuke i zerknął na cenę. - Osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć... - przeczytał zawiedzionym głosem.
- Może jak namówimy rodziców, to nam kupią – powiedział Uzumaki z nadzieją. Po chwili podeszła do nich pani sprzedawczyni.
- Patrzycie na tego Transfarmera? - zapytała retorycznie i bardzo miło. - Został już ostatni, schodzi jak ciepłe bułeczki – po tych słowach oddaliła się do innych klientów. Dzieciaki patrzyli za nią chwilę, po czym przenieśli wzrok na siebie.
- Ona powiedziała transfarmera – zaśmiał się cicho Naruto, a Sasuke mu w tym towarzyszył. Haruno również się śmiała, choć nie miała pojęcia z czego. Gdy tylko wyszli ze sklepu postanowili namówić rodziców na kupno tej oto zabawki. Podobno została tylko jedna, tak więc kto pierwszy ten lepszy. Takie wymyślili sobie zadanie.
Po powrocie do domu Naruto nie miał zamiaru długo czekać i gdy tylko zdjął buty i kurtkę, pobiegł do kuchni skąd dochodził zapach obiadu. Musiał jak najszybciej po prosić rodziców o pieniądze, inaczej Sasuke kupi zabawkę pierwszy i przegra wyścig. Do tego bardzo zależało mu na tej zabawce, bł przekonany, że bardziej niż Sasuke, więc to on powinien ją mieć.
- Cześć – zawołał już w progu kuchni.
- Co tak długo? Obiad już prawie zimny – powiedziała zastanawiając się co takiego zatrzymało jej syna, że pojawił się w domu dwadzieścia minut później niż zwykle.
- Aa długo historia – powiedział siadając przy stole.
- Jak w szkole? - zapytała, na co się skrzywił. Nie lubił tego pytania, tak samo jak nie lubił pytania „czy odrobiłeś już lekcje?” Dwa najgłupsze pytania świata. Kto je w ogóle wymyślił? Jakiś głupek.
- Dobrze. Mamo.. - zaczął swój temat. - Pożyczyłabyś mi.. - pożyczyłabyś zawsze lepiej brzmi. - trochę pieniędzy?
- Po co ci? - dopytała, choć nie była zdziwiona tą prośbą. Naruto często wyłudzał pieniądze, głównie na słodycze gdy wychodził na dwór lub do szkoły.
- Chciałbym sobie coś kupić – Postanowił jeszcze przez chwilę potrzymać to w tajemnicy.
- Nie masz już kieszonkowych? - zdziwiła się podając mu obiad. Ryż, mięso i warzywa. Tak bardzo się cieszyła, że jej syn nie jest wybredny, potrafił zjeść wszystko, choć tak najbardziej uwielbiał ramen.
- Mam. Ale tylko sto dziesięć jenów. - powiedział zabierając się za jedzenie.
- Miałeś więcej, mogłeś nie wydawać – oznajmiła, siadając przy stole.
- Ale mamo, mi są bardzo potrzebne - jęknął niezadowolony postawą rodzicielki. Powinna sypać mu tutaj złotem, a nie jakieś przesłuchania. A podobno go kocha.
- Na co tak bardzo są ci potrzebne, co? - Domyślała się, że na jakąś głupotę. W końcu na co takie pieniądze mógł przeznaczyć jej syn? Na pewno nie na książkę.
- Na takiego super transformersa - powiedział entuzjastycznie.
- Naruto, masz mnóstwo zabawek. Wieloma z nich nawet się nie bawisz. Nie potrzebna ci kolejna po to by walała się po kątach – oznajmiła wstając z krzesła i wychodząc z kuchni. Blondyn nie zamierzał się jeszcze poddawać. Zostawiając nie dojedzony obiad wyszedł za rodzicielką.
- Mnóstwo, ale takiej nie mam. Nią na pewno się będę bawił. Obiecuję – zapewnił kobietę.
- Już ja znam twoje obietnice. Nie będę wydawać pieniędzy na takie zachcianki – oznajmiła otwierając pralkę i wyciągając z niej pranie. W tym momencie do domu wszedł Minato. Przyszedł tylko coś zjeść, a potem z powrotem musiał wracać do pracy. Czasami było to bardzo męczące.
- Tato! - krzyknął ucieszony Naruto i rzucił się ojcu naszyję. Może jego uda mu się przekonać.
- Naruto.. jesteś co raz cięższy – powiedział uśmiechając się do syna, odstawiając go na podłogę. Po czym poczochrał mu głowę i wszedł do kuchni. - Gdzie mama?
-W pralni – powiedział, ponownie zasiadając przy stole. - Tato... pożycz mi osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć jenów.
- Ile? - spojrzała zaskoczony na syna. Nie od dziś ma dziwne zachcianki, ale żeby tak z dnia na dzień prosić o tyle jenów? Czasami namawiał żeby coś mu kupili, ale trwało to tygodniami, a teraz tak nagle prosi o pieniądze. - Na co ci tyle pieniędzy?
- Na transformersa – wyjaśnił, licząc na to, że ojciec go zrozumie. W końcu to facet, on też musi lubić takie rzeczy jak transformers.
- Synu... błagam cię. Kup sobie coś tańszego. - Nie żeby nie było ich stać, widział też droższe zabawki. Ale nie chcą rozpuścić syna. Dopiero co dostał na urodziny nową konsolę, a nie długo gwiazdka i kolejny prezent, nie było powodów by kupować mu zabawki tak często. W końcu i tak miał ich dużo.
- Ale ja bym chciał to... - powiedział łamiącym się głosem. Jeśli tata nie da mu pieniędzy, to już nikt mu nie da. A za nim on uzbiera, nawet gdyby sprzedawał swoje zabawki którymi się już nie bawi, albo oddawał znalezione butelki na skup, to i tak trwało by to zbyt długo. Zapewne Sasuke szybciej by kupił.
- A ja bym chciał, żebyś bardziej przykładał się do nauki – powiedział nakładając sobie obiad na talerz.
- Zrobię to za osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć jenów – rzucił entuzjastycznie.
- Sprytnie. Ale nic z tego – poczochrał synowi włosy i sam zasiadł do obiadu. Naruto spuścił głowę. Nie miał już szans dostać tych pieniędzy od rodziców. Jeżeli Sasuke kupi tę zabawkę, będzie się nią bawił u niego, ale oczywiście będzie mu jej bardzo zazdrościł. Jeśli jednak, nie kupi, wtedy uzbiera sam potrzebne pieniądze. Tylko oby nikt jej nie wykupił. Takie myśli chodziły po głowie Naruto, który rozchmurzał się z każdym kęsem pysznego obiadu Kushiny. Nie przyszło mu nawet do głowy, że mogą przywieźć dostawę zabawek, skoro tak dobrze się sprzedają.

     Tego samego dnia wieczorem w domu państwa Uchiha, nie panowała przyjemna atmosfera. Itachi siedział wyprostowany przy stole ze wzrokiem wbitym w sam blat. Jego ojciec siedział naprzeciwko niego i patrząc w kartkę, którą dostał od wychowawcy na wywiadówce, marszczył czoło, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Sasuke przyglądał się całej tej sytuacji, siedząc na schodach prowadzących na górę, nie miał zamiaru się wtrącać, bo jeszcze i jemu by się oberwało. Zwłaszcza, że już dzisiaj zdenerwował rodziców, błaganiem o nową zabawkę. Urządził takie przedstawienie, że gdyby był rodzicem, sam by się na siebie wkurzył. Ale takim sposobem tylko pogorszył sprawę, przez co rodzice nie mają zamiaru kupować mu żadnej zabawki. W każdym razie, pierwszy raz od bardzo długiego czasu, widział tak niezadowolonego ojca. Był zdziwiony, bo tata przecież nigdy nie przychodził zły z wywiadówki, zwłaszcza jeśli chodziło o Itachiego. Co najwyżej mama na niego nakrzyczała, że coś narozrabiał, ale nie było to nic wielkiego.
- Co to ma znaczyć? - zapytał Fugaku, niezadowolonym tonem, podnosząc wzrok od kartki. Nie mógł uwierzyć, że jego syn, który przez niektórych nazywany był geniuszem, dostał dwóję z Chemii. To się nigdy w życiu nie zdarzyło, jego oceny zawsze były nieskazitelne, był dumny z niego, a teraz... jakimś cudem dostał dwóje i to z chemii, z przedmiotu z którym nie miał większych problemów.. nie miał żadnych problemów.
- Poprawię to – powiedział od razu przechodząc do załagodzenia sytuacji. Nie patrzył ojcu w oczy, cały czas patrzył w blat stołu. Nie miał odwagi spojrzeć na niego, wiedział jak ojciec był uczulony na złe oceny.
- Nie o to pytałem! - huknął na całą kuchnie, aż jego własna żona zbeształa go wzrokiem i dała mu ścierką po głowie. Sama uważała, że za bardzo przesadzał.
- Nie krzycz tak. Noc już prawie jest. - ochrzaniła męża. Było jej żal syna, ale póki co postanowiła się nie wtrącać. Fugaku rzucił jej pretensjonalne spojrzenie, po czym wrócił surowym wzrokiem do syna.
- Skąd ta dwója, się pytam? - powtórzył znacznie zrozumialej.
- To... był wypadek, to znaczy... Tato, poprawię to i... - nie dane mu było dokończyć.
- Nie ma znaczenie czy to poprawisz czy nie! Dwója zostanie, nikt jej nie skreśli. Zadałem ci pytanie, dlaczego ją w ogóle dostałeś? Nie uczyłeś się? - nieznosił ciągnąć syna za język, ale coś czuł, że w inny sposób się nie dogadają.
- Nie.. - rzucił ciszej, zaciskając palce na spodniach. Wstyd było się przyznać, że się nie nauczył ale taka była prawda. Jednak nie uczył się nie dlatego, że nie chciał, miał ku temu zupełnie inny powód.
- Dlaczego?! - To go denerwowało,coraz bardziej. Jak to Itachi się nie uczył? A nawet jeśli, to przecież miał doskonałą pamięć. Wszystko zapamiętywał z lekcji.
- Zapomniałem – skłamał. Nie chciał się zwierzać ze swoich powodów, miałby wtedy większe kłopoty.
- Od kiedy to zapominasz się uczyć? - Nie wierzył mu. To nie w stylu jego syna, by tak po prostu zapomnieć o nauce. - Mów mi tu zaraz prawdę, albo nie ręczę za siebie. - powiedział głośno, czując jak żyłka pulsuje mu na skroni. Nie znosił kłamstw, zwłaszcza wśród rodziny. Itachi milczał. Co miał powiedzieć? „Oh, przepraszam tato, ale byłem na wagarach tego dnia, nie miałem uzupełnionego zeszytu, nie wiedziałem, że trzeba się czegoś nauczyć, a wszyscy moi przyjaciele z klasy byli na tych wagarach ze mną...”. To zdecydowanie nie był dobry pomysł.
- Nie usłyszałem, jak profesor kazał się nauczyć, przepraszam – Po tych słowach zamilkł, i czekał aż ojciec coś odpowie, ewentualnie wyda wyrok.
- Dosyć tego – wstał z krzesła, a Itachi powiódł za nim wzrokiem. Ojciec mu nie wierzył. Ale dlaczego? Faktycznie, może nie był najbardziej przekonujący, ale... przecież ludziom się zdarza czego nie słyszeć, o czymś zapomnieć. Dlaczego on musi być taki mądry?? Mogli go urodzić nieco głupszym. Na pewno było by mu łatwiej, bo ojciec przyzwyczaił by się do tego, że dostaje słabsze oceny i nie robiłby draki z powodu dwói.
- Poprawię to, obiecuję – powtórzył, chcąc wyjść cało z tej sytuacji. Po jego głosie, nie bardzo było słychać że jest zestresowany, czy też przestraszony. Wszystkie te emocje, bardzo dobrze ukrywał, dlatego brzmiał bardzo spokojnie, ale również pokornie.
- To już słyszałem. - rzucił podchodząc do wyjścia kuchni, na co Itachi odetchnął z ulgą. - Nie wyjdziesz z domu przez tydzień. - oznajmił stanowczo.
- Przez tydzień? - powtórzył jak w amoku, wydawało mu się to za długo. - Dlaczego tato? Przecież poprawię dwójkę w jeden dzień.
- Nie interesuje mnie to. Masz szlaban. - Itachi wstał z krzesła.
- Ale od jutra, prawda? - zapytał z nadzieją. Przeżyje ten szlaban, ale oby nie był od dzisiejszego dnia. Co prawda była już dziewiętnasta, ale on miał jeszcze plany.
- Od teraz – odpowiedział dopiero po krótkiej chwili.
- Tato... chciałbym dzisiaj gdzieś wyjść... więc może...
- Nie targuj się ze mną – rzucił groźnie. Nie podobało mu się, że jego syn próbuje z nim negocjować.
- Ale tato, umówiłem się już z.. koleżanką – ostatnie słowo powiedział nieco ciszej.
- Powiedziałem coś. Nie interesuje mnie to, odwołasz spotkanie. Spotkasz się z nią za tydzień.
- Kochanie! - wtrąciła Mikoto. - Jesteś za surowy. To tylko jedna dwója, przecież nie dostał jej wcześniej ani razu.. Mógłbyś mu odpuścić. - Wstawiła się za synem. Mimo to dobrze wiedziała, że jak Fugaku nie odwoła szlabanu, ona nie zrobi tego za niego. To on był głową domu, a w szczególności to on, pilnował synów jeśli chodziło o naukę, ona była raczej od ich nieposłuszeństw.
- Zaczyna się od jednej. Będzie miał nauczkę – po tych słowach opuścił kuchnię. Itachi również nie zamierzał się z ojcem kłócić, bo dobrze wiedział, że z nim nie wygra. Mimo to był na niego zły, że za jedną dwóję, nie potrafi odpuścić mu tego jednego dnia, w którym był już umówiony z koleżanką z klubu karate. Zależało mu na tym spotkaniu. Stał na środku kuchni i zaciskał pięści ze złości. Tylko to mógł zrobić.
- Masz dziewczynę? - zapytał Sasuke, zaraz po tym jak wszedł do kuchni. Zupełnie olał sprawę z jego dwóją i z tym że miał zamiar go pocieszyć, teraz liczyło się to, że Itachi umówił się z dziewczyną, więc na pewno chcieli się całować.
- Tak, twoją – odpowiedział wymijająco. Sasuke skrzywił się niezadowolony z takiej odpowiedzi.
- Nie martw się, porozmawiam jeszcze z tatą – powiedziała kobieta, głaskając go po głowie jak małe dziecko.
- Dzięki mamo, ale nie trzeba – uśmiechnął się ciepło do rodzicielki, po czym wyszedł z kuchni i skierował się na górę do swojego pokoju. Usiadł na łóżku i uderzył w nie pięścią. Nie rozumiał takiej kary, to tylko jedna dwója. Gdyby wiedział, że ojciec będzie taki zły nie poszedłby na wagary, albo przynajmniej bardziej starał się dowiedzieć od kogoś co konkretnie trzeba się było nauczyć. Oczywiście pogłoski o tym, że sprawdzian miał być, doszły do jego uszu, ale jak zwykle był pewny siebie w tej dziedzinie i sądził, że będzie wszystko umiał, zwłaszcza że zaglądał do zeszytu. Nie przyszło mu jednak do głowy, że sprawdzian miał być z dwóch tematów, jeden dotyczył lekcji na której był, drugi zaś, był mu zupełnie nieznany, i jak na złość był w grupie tej, której zadano właśnie zadania z lekcji, z której uciekł. Ze swojej winy dostał dwóję, ale czy jest to powód by uziemiać go na tydzień i zabraniać wyjść z domu na umówione wcześniej spotkanie. Nie podobało mu się to. Wiedział, że jego ojciec chciał dla niego jak najlepiej, ale o jego oceny martwił się aż za bardzo. W końcu gdyby był trójkowym uczniem, to komu by się chwalił, że ma genialnego syna. Był zły na ojca. Może powinien na siebie, sam się w to wpakował, ale i tak był zły na ojca. Zawsze był dobrym synem i przykładnym uczniem, to nie w porządku żeby za jeden głupi błąd tak go karać. Postanowił się zbuntować, choć do buntowników nie należał. Pójdzie na to spotkanie, choćby potem miał siedzieć w domu miesiąc, ale to nie miało żadnego znaczenia, najważniejsze było spotkanie. Do tego liczył na to, że nikt się nie dowie o jego wymknięciu się z domu. Do spotkania zostało jeszcze pół godziny, tak więc nie czekając na nic, z szedł na dół i oznajmił mamie, że idzie już spać bo nie ma na nic nastroju i jest zmęczony. Kobieta była w stanie w to uwierzyć, bo Itachi często chodził wcześnie spać. Po tym poszedł do łazienki, puścił wodę, żeby wszyscy myśleli, że się myje. Po paru minutach opuścił łazienkę i wszedł do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi. Podszedł do okna i otworzył je. Pod oknem znajdował się dach ganku, przez co łatwo schodziło się na dół. Po chwili był już na ziemi i pędem pobiegł w umówione miejsce.

     Następnego poniedziałku, Sasori z jednej strony bardzo wyczekiwał, a z drugiej bał się tego dnia cholernie. Choć oczywiście tego po sobie nie okazywał. Wczorajszego dnia znów był na treningu u Kakashiego, mimo to on wciąż ćwiczyli jego siłę i kondycję, a nie ciosy i tego typu rzeczy. Dlatego też miał poważne obawy przed tym czy uda mu się choć raz uderzyć Hidana. Nie zależało mu na nim, nie specjalnie chciał go mieć za przyjaciela, robił to dla siebie, by udowodnić sobie, że nie jest tchórzem i że czegoś się już nauczył. Co prawda Kakashi był bardzo wymagającym nauczycielem, co go irytowało, ale zaczynał znosić to w milczeniu. W końcu nie chciał by Hatake przestał go trenować. Całe sześć godzin lekcyjnych przesiedział, myśląc o bójce, która miała się odbyć po lekcjach, na boisku szkolnym. Był jednocześnie zdeterminowany i podniecony tym wydarzeniem, jak i doświadczał w tym samym czasie uczucia trzęsących się nóg. Nie miał się co oszukiwać, bał się, ale postanowił pokonać ten strach, nawet jeżeli oznaczało to utratę wszystkich zębów. Tak bardzo pochłonięty był swoimi myślami, i wyobrażeniami o tym jak to wszystko będzie wyglądać, że nawet nie słyszał nauczycieli, którzy prowadzili lekcję. Do jego uszu doszedł dopiero dźwięk dzwonka, który oznajmiał koniec lekcji. Drgnął na ten sygnał, powracając wreszcie do realnego świata. Nadszedł ten czas. Ta godzina, w której będzie mierzył się z najsilniejszym chłopakiem w szkole. Brzmiało to strasznie, brzmiało to niebezpiecznie. Wstał z krzesełka i ruszył do wyjścia ze szkoły. Po chwili dogonił go Deidara.
- Jesteś gotowy? - zapytał, sam musiał przyznać, że martwił się nieco o Sasoriego. Co prawda sam go do tego namówił, ale miał obawy, że Hidan nie dotrzyma obietnicy i zrobi mu jakąś większą krzywdę, choć nigdy się nie zdarzyło, żeby Hidan nie dotrzymywał obietnicy.... może raz, czy dwa. Ale to nie było nic ważnego.
- Pewnie – Co miał odpowiedzieć? „Co ty, stary? Aż się trzęsę ze strachu” Nigdy by się tak nie upokorzył. - Gdzie Hidan? - zapytał rozglądając się za nim.
- Nie było go przecież na lekcji... - powiedział, jakby było to oczywiste.
- Czyli nie przyjdzie na pojedynek? - uniósł lekko brew, z nadzieją, że będą mogli przełożyć spotkanie o tydzień i wtedy on się douczy czego u Kakashiego.
- Oczywiście, że przyjdzie. To dla niego lepsze zajęcie niż siedzenie na lekcji – oznajmił, pozbywając Sasoriego złudnej nadziei. Wyszli na boisko, gdzie czekał już szarowłosy, jak i reszta jego kolegów... Nie było tu jednak Konan, zapewne była teraz w sali klubu. Dziwne, że większość z nich odpuściła sobie pójście do klubu, tylko po to by zobaczyć, jak pierze się z Hidanem.
- Jesteś.. - odezwał się Hidan. - Szczerze sądziłem, że uciekniesz. - uśmiechnął się kpiąco, na co Sasori zmarszczył brwi. - Nie ma znaczenia zresztą, i tak wgniotę cię w beton – pocieszył przeciwnika.
- Hidan... - wycedził przez zęby Dei. Co ten pajac sobie myśli? Straszyć tak biednego, słabego Akasune? To miał być uczciwy i kulturalny pojedynek... szkoda, że zapomniał, że Hidan tak nie umie.
- Obyś się nie przeliczył – warknął Sasori i stanął naprzeciw niego. Jakikolwiek lęk odszedł już w dal, bo dotarło do niego, że podjął decyzję, z której się już nie wymiga, z której nie ma odwrotu. Nie pozostało mu nic innego, jak po prostu się bić. A co będzie... to się okaże. Niewielki tłum osób zebrał się wokół nich, domyślając się, co zaraz się zdarzy. Hidan uderzył parę razy pięścią w dłoń, po czym, bez żadnej informacji, że zaczyna, rzucił się z pięścią na czerwonowłosego. Saosori w ostatniej chwili zauważył pięść Hidana przed swoimi oczami i szybko przykucnął, unikając tym sposobem uderzenia. Zdziwiony tym był Hidan i sam Sasori. Nie mógł pojąć jakim cudem tak szybko zrobił unik. Szarowłosy, nie zamierzał czekać, aż Akasuna wyjdzie z szoku, to też rzucił się na niego ponownie, a ten znowu uniknął uderzenia. Ganiali się z sobą tak przez jakiś czas. Co prawda te wszystkie uniki wychodziły Sasoriemu dosyć nie poradnie, nie był jeszcze tak zwinny by po uniku nawet się nie zachwiać. Zazwyczaj lądował na ziemi, po czym szybko wstawał. Nawet zaczęło mu się to podobać, bo Hidan musiał się z nim nieźle namęczyć. Tak przynajmniej jemu się wydawało. Jednakże wysoki chłopak, nie był tak wolny jakby się wydawało Sasoriemu. Obiecał Deidarze, że da mu fory, chociaż małe, ale mu je dał. Teraz gdy zaczął go wkurzać, postanowił olać tę obietnicę. Nie miał pojęcia jak to się stało, że Sasori nagle jest taki szybki, ale miał to gdzieś. Gdy Akasuna chciał zrobić kolejny unik, tym razem Hidan wycelował drugą pięścią w jego brzuch. Trafił, sprawiając niemiły ból Sasoriemu, który upadł na kolana. Czerwonowłosy poczuł się zaskoczony, ale nie na długo. W końcu tego mógł się spodziewać po Hidanie. Chwilę zwijał się z bólu. Uderzenie było mocne, ale mimo wszystko wstał na równe nogi. Nie mógł się tak po prostu poddać. Gdy już stał, wbił w Hidana swoje niezadowolone spojrzenie, i za nim zdążył cokolwiek zrobić, oberwał od niego prosto w twarz. Deidara aż zaczął dawać znaki Hidanowi, by się trochę uspokoił, bo nie taka była umowa. Hidan nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, a przynajmniej tak to wyglądało. Sasori wylądował na ziemi. Ból w szczęce przez chwilę był nie do wytrzymania, ale mimo wszystko podniósł się. Z trudem, ale wstał. Otarł krwawiącą wargę ręką. To w jego życiu pierwsza poważna walka w jego życiu, w której nie jest ofiarą, a jej uczestnikiem. Choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przegrywa, to nie chciał się poddać. Mógł przecież udawać że nie może wstać, ominęły by go kolejne ciosy Hidana, które za chwilę na nadeszły. Mimo to ciągle wstawał. Obiecał sobie, że tym razem, to już na pewno nie ucieknie. Nie może. Nie wybaczył by sobie tego, a już miał dość ciągłego żałowania. Kiedy Sasroi po raz wtóry wylądował na ziemi, Hidan głośno westchnął.
- I ja mam z tobą walczyć...? - rzucił zawiedziony. - Ty nawet nie potrafisz mnie uderzyć... nawet nie próbowałeś. - To prawda, nie próbował, a to dlatego, że szarowłosy nie dawał mu na to szans, gdy tylko zaciskał dłoń w pięść z zamiarem przywalenie mu, Hidan od razu go nokautował. Jak silny jest ten gość? A może, to on jest wciąż zbyt słaby? W końcu co można osiągnąć po dwóch lekcjach z Kakashim. Choć coś udało mu się nauczyć. Uników sam się nie nauczył, to musiała być zasługa treningów. To za mało by pokonać Hidana, ale sporo jak na dopiero dwa treningi.
- Nie mów, że uciekasz... - wydusił Sasori podnosząc się z ziemi.
- Hm... widzę, że ci humor dopisuje... - stwierdził, patrząc na niewyraźny uśmiech Sasoriego. - Dziwny jesteś. - dodał po chwili i znów się na niego rzucił, lecz tym razem Sasori zdążył się zamachnąć i wycelować pięścią w Hidana. Chłopak jednak uniknął ciosu.
- Cholera... - wycedził Akasuna. Było tak blisko a nie trafił go.
- Oo widzę, że coś się zaczyna! – zawołał podniecony Hidan. Uwielbiał gdy ktoś dawał z siebie wszystko, nudziły go już ofiary losu, które tylko błagały o wybaczenie. To było fajne, ale do czasu. Później robiło się irytujące. Gapie byli zainteresowani tą walką, dlatego, że nikt już od dawna nie walczył z Hidanem w tak dzielny sposób. A Deidara modlił się w duchu by Hidan nie przegiął. Po wielu próbach, Sasoriemu w końcu udało sięuderzyć Hidana. Jednak był to tak słaby cios, że Hidan zatrzymał jego pięść jedną ręką. Akasuna dyszał ze zmęczenie. Jeszcze nigdy się tak za nikim nie nauganiał. Szarowłosy trzymał pięść Sasoriego w dłoni i patrzył na niego swym obojętnym spojrzeniem. Zastanawiał się, co się stało z jego siłą. Przecież gdy mu wtedy przywalił, poczuł naprawdę silny cios. Cios, który nikt o takiej posturze jak Sasori, nie powinien był w stanie go zadać. Widział, że chłopak był już zmęczony, i wcale go to nie obchodziło, wiedział, że przez zmęczenie siłą ciosu nie będzie tak mocna, mimo wszystko to jego uderzenie było zbyt słabe, by móc nawet wyobrazić sobie jego siłę.
- Słabiak z ciebie – puścił jego pięść. Sasori podparł się na kolanach. Pot się z niego lał, a jego oddech powoli stawał się prawidłowy. - Tak jak myślałem. To wina genów. Twoi starzy to cieniasy i ty też jesteś cieniasem. - Na te słowa Sasori uniósł głowę, i wbił w Hidana wściekłe spojrzenie. - Nie podoba ci się, że obrażam twoich rodziców? - wyszczerzył się do niego.
- Hidan! Ogarnij się idioto! - krzyknął Deidara, nie tak miało przecieżbyć. Co ten debil sobie myśli? Jak tak może. Dopiero tą częścią walki zainteresował się Yahiko, który do tej pory drzemał na trawie.
- Jak dla mnie to oczywiste, że takiego frajera, mógł spłodzić tylko frajer – powiedział pewnym siebie tonem, wlepiając swoje kpiące spojrzenie w Sasoriego.
-Stul pysk! - krzyknął wściekły Akasuna, i w jednej chwili znalazł się przy Hidanie i najmocniej jak umiał, walnął go prosto w brzuch. Hidan zgiął się w pół, a oczy o mało co, nie wylazły mu z orbit. Pomimo tak silnego uderzenia, Hidan nie upadł. Wciąż stał w tym samym miejscu skulony, trzymając się za brzuch. Sasori stał przed nim, z wściekłym wyrazem twarzy i zaciśniętymi pięściami. Nie miał prawa obrażać jego rodziców. Nikt nie ma. Nikt nie był tak wspaniali jak oni. Kochał ich. Została mu już tylko miłość do nich i wspomnienia. Nie pozwoli nikomu obrażać, jego ukochanych rodziców. Gapie, ogłupieli. Nie spodziewali się takiego obrotu wydarzeń. Wielu z nich zaczęło nagle szanować i podziwiać Sasoriego, a jeszcze przecież nie dawno szydzili z niego i z jego sztucznej nagości na zdjęciu. Nawet Dei zaniemówił, razem z Yahiko. Itachi, mimo wszystko uśmiechnął się tylko pod nosem, z miną mówiącą „sam się o to prosił”. Po chwili Hidan wyprostował się i spojrzał na nieugiętą postawę Sasoriego. Jego mina mówiła mu, że chce go zabić, choć był pewny, że nie udałoby mu się to. Po chwili Hidan wybuchł śmiechem, a wszyscy wokół poczuli się bardzo zdezorientowani.
- Jesteś w porządku – powiedział po chwili. - Nie jesteś taki słaby jak myślałem, ale... daleko ci jeszcze do mnie. - Musiał to powiedzieć. Sasori słuchał go w niemałym szoku. Dlaczego tak nagle zmienił do niego nastawienie? O co tu chodzi? Poczuł się jakoś oszukany, choć sam nie bardzo wiedział dlaczego. - Teraz możemy być kumplami – wyciągnął do niego rękę. Sasori spojrzał na jego dłoń. Za chwilę prośba Deidary się spełni, a on zyska nowych kolegów. Przeniósł wzrok na twarz Hidana.
- Nie dzięki. - powiedział odtrącając jego rękę. - Nie potrzebuję takich kolegów jak ty. - po tych słowach skierował się w powolnym ruchem w stronę domu. Był poobijany, więc nie łatwo mu było iść, zwłaszcza, że kulał na jedną nogę. Był pewny, że w domu dobije go babcia... Może powinien się pożegnać? Chociaż z Deidarą, któremu szczęka aż szczęka opadła. No bo jak to nie przyjął przyjacielskiego gestu? Przecież mieli być kumplami, po to była ta cała bójka, pojedynek. Teraz wyszło na to, że to wszystko było nie potrzebne.
- Nie to nie – powiedział do siebie Hidan, gdy Sasori był już daleko. Nikogo nie miał zamiaru zmuszać. Jedno było pewne, chłopak był silny, ale tylko wtedy gdy go coś wkurzyło, gdy go coś zmotywowało do działania. I musiały być to poważne powody, ważne dla niego. Niewielki tłum gapiów zaczął się rozchodzić.
- Po co obrażałeś jego rodziców?! - wrzasnął pretensjonalnie Dei. Był pewien, że gdyby nie to Sasori zgodziłby się z nim kumplować.
- Chciałem go zmotywować... - wyjaśnił. Nie widział w tym nic złego.
- Beznadziejny pomysł! Mogłeś po prostu dać mu się uderzyć... - westchnął zrezygnowany. I weź tu z takim gadaj, nie miał już do niego siły. Czasami bywał naprawdę irytujący. Już w czasach przedszkolnych zdrowie przy nim tracił. Mimo to i tak był jego najlepszym przyjacielem.
- Chyba cię jaja swędzą – powiedział wyjmując telefon z kieszeni.
- Jesteś po prostu głupi – rzucił swym komentarzem Yahiko, za co dostał od Hidana w łeb. - Za co!? Za prawdę?! - Na to już szarowłosy nie zareagował. Nie zamierzał przejmować się, pajacowaniem kumpla. Po chwili wszyscy z nich, oprócz Deidary udali się na zajęcia dodatkowe. Co z tego, że są już spóźnieni, wyznawali zasadę, lepiej się spóźnić, niż nie przyjść wcale. 


Od Autorki: Powiem szczerze, że ten rozdział pisało mi się bardzo przyjemnie :) Podoba mi się on dużo bardziej niż poprzedni. Mam nadzieję, że i wam się spodoba ^^. Widzicie? To wszystko dlatego, że cały czas życzycie mi weny :P Dziękuję <3
Biedny Itachi, co on ma z tym Ojcem, ale i tak go wykiwał mwuahaha xD Ten rozdział wydaje mi się taki jakiś shounenowy ;p No ale cóż, nie ukrywam tego, że pisząc opowiadanie bardziej wzoruje się na anime, niż na realnym życiu. Ale oczywiście, że wzoruje się na anime typu okruchy życie itp, a nie sci-fi xD
Dodam jeszcze taką ciekawostkę (O ile kogoś zainteresuje O:) Według mojej rozpiski... albo raczej, według mojego planu wydarzeń jesteśmy dopiero na punkcie 35, a wszystkich punktów jest koło 140. To chyba sporo, tak myślę. Także nie zapowiada się, że szybko skończę pisać to opowiadanie. No chyba że się streszczę i będę pisać szybciej :P 
Dziękuje za to, że czytacie, za to że komentujecie :) Tak swoją drogą zapraszam również do komentowania osoby, które jeszcze ani razu nie skomentowały rozdziału, lub zrobiły to tylko raz. Ja na prawdę nie gryzę xD Dzięki temu będę wiedzieć, kto z was nadal czyta moje opowiadanie, i jaka jest wasza opinia o nim. To bardzo ważne znać opinie czytających, dzięki temu wiem co mogę poprawić. Do tego to wy dajecie mi mega powera do pisania, bez was zapewne bym rzuciła to w cholere xD 


Powiem wam, że zimno... -_-  Jak w listopadzie..

Nie lubię zimna. Ja chcę lato! 
Co za głupia pogoda no xD
Wy też wolicie ciepłe słoneczko, czy może przepadacie bardziej za pochmurnymi dniami? x)


5 komentarzy:

  1. Sasori zachowuje się jak rozpieszczony dzieciak...,ale coś czuję, że powoli się zmienia. Nigdy bym się nie spodziewała, że Itachi ucieknie z domu O.o Bójka Hidana i Sasoriego była fajna- Saso przywalił Hidanowi ^^ Dobrze, że Sasori ma jeszcze swoją dumę i odrzucił przyjaźń Hidana.
    Ale ciekawi mnie jak zostaną przyjaciółmi?
    A co do pogody to wolę pochmurne dni. Codziennie jeżdżę autobusem bez klimatyzacji, więc jak jest ciepło to jest baaardzo gorąco i się prażę XD
    Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj zmienia się, zmienia :P
      Przyjaciółmi na pewno zostaną, no bo jak by to było żeby Sasori nie przyjaźnił się z Akatsuki. A jak? To się okaże w następnym rozdziale xP
      Dziękuję! :D

      Usuń
  2. Witam,
    droga autorko, trafiłam na Twój blog już dawno temu, staram się czytać rozdział po rozdziale i komentować, ale chwilowo z braku czasu utknęłam na samym początku, i cóż trochę czasu jednak minie zanim wyrównam, więc teraz chciałam powiedzieć, że jest rewelacyjne..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że czytasz mojego bloga ^^
      Nie przejmuj się tym, że utknęłaś, mnie też się to zdarza :P No a ostatnio nie mam za wiele czasu, tak więc następny rozdział nie wiem kiedy się pojawi, to też masz sporo czasu na nadrabianie xD
      Dziękuję, że się odezwałaś :)

      Usuń
  3. Witam,
    Minato to ostatecznie mogłeś powiedzieć, dostanie tą zabawkę, ale to już prezent świąteczny, o jak się Fugaku wkurzył na Itachiego, i ta bójka ciekawe, odrzucił tą przyjaźń...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń