czwartek, 28 maja 2015

Rozdział 13


    Niedzielnego poranka Sasori nie mógł doczekać się najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie. Położył się nawet wcześniej spać, by jak najszybciej zleciał mu czas do niedzieli, aż sama Chiyo nie mogła uwierzyć własnym oczom, że jej wnuk bez żadnych upominań kładzie się spać, i to o dwudziestej pierwszej. Jak nigdy. Czerwonowłosy zerwał się z łóżka już o przed siódmą rano, ale że było jeszcze trochę czasu do wyjścia, zjadł śniadanie na spokojnie i udał się na cmentarz. Stamtąd od razu udał się do domu Kakashiego. Siwowłosy mężczyzna był jeszcze w proszku i mył dopiero zęby gdy otworzył drzwi chłopakowi. Spojrzał zaspanym wzrokiem na zegarek, po czym z powrotem przeniósł wzrok na Sasoreigo.
- Co tak wcześnie? - zapytał znudzonym tonem.
- Przecież sam kazałeś mi przyjść na dziesiątą – rzucił patrząc na niego z politowaniem. Była prawie równa dziesiąta, a nawet pięć minut po, więc to nie jego wina, że Hatake wybrał tak wczesną porę. Przecież mówił mu, że to za wcześnie, ale ten się uparł.
- Wybacz.. zapomniałem – po tych słowach zaprosił Sasoriego do środka i od razu na wejściu Chiaki , owczarek niemiecki, przybiegł przywitać się z czerwonowłosym. Lizał go i łasił się do niego, skomląc przy tym ze szczęścia. Sasoriemu zrobiło się miło, że pies tak się za nim stęsknił, to też spędził z nim czas na zabawie, póki Kakashi się nie wyszykował. Gdy Inspektor był już gotowy, niespełna czternastolatek, wstał z podłogi i spojrzał na niego.
- To... gdzie będziemy ćwiczyć? - zapytał, był ciekawy czy Kakashi wynajął jakąś sale, albo może zabierze go tam gdzie on zawsze ćwiczy, bo chyba ćwiczyć musiał. Nie sądził by trenowali w tej klitce.
- Na dworze – oznajmił, zakładając na siebie kurtkę. Trochę to zdziwiło Sasoriego, bo na dworze wcale nie było ciepło, a na pewno nie aż tak by od razu tam ćwiczyć. Nawet już na wuefie nie ćwiczą na dworze, bo wuefiści uważają, że za zimno. Kakashi wziął ze sobą psa i wyszli z domu. Nie szli daleko, zatrzymali się na znanej już Sasoriemu małej łączce, na której to kiedyś pies Kakashiego mu uciekł.
- Dlaczego tutaj? - Nie bardzo był co do tego przekonany, w pobliżu były domy, a wolałby żeby ludzie nie patrzyli na jego wyczyny. Zwłaszcza teraz, gdy jest słaby.
- A znasz lepsze miejsce? - rzucił retorycznie. Mało ludzi tutaj przychodziło, od czasu do czasu ktoś puścił psa, ale nikt sobie nie wadził, ani nie przeszkadzał, więc uznał to miejsce za idealne. Zresztą nie chciało mu się szukać innego, i nie chciał też tracić pieniędzy na wynajmowanie sali. Sasori wzruszył jedynie ramionami. Najważniejsze było w końcu by się czegoś nauczył nie ważne gdzie, więc jakoś przecierpi jeśli ktoś będzie się na niego gapił.
- To czego mnie najpierw nauczysz?- zapytał zniecierpliwiony.
- Najpierw, powiedz mi czy nie jesteś na nic chory? - To pytanie zaskoczyło Sasoriego. Nie miał pojęcia dlaczego miałby interesować te informacje siwowłosego.
- Cierpię na bezsenność... - powiedział po chwili namysłu. Był raczej zdrowy, jedyny problem to bezsenność, ale miał na nią leki więc nawet mu nie przeszkadzała.
- Nie o takie choroby pytam – rzucił odpalając papierosa. Sasori przegonił dłonią drażniący go dym. Nie znosił tego smrodu. Gdy mieszkał u mężczyzny, ten jakoś ograniczał się z paleniem, teraz widocznie o tym zapomniał. - Chodzi mi o serce, astmę, tarczyce i tak dalej – wyjaśnił. Nie mógł trenować osoby z takimi chorobami tak samo jak zupełnie zdrową osobę. Nie był lekarzem ale dobrze wiedział, że człowiek chory na serce czy astmę, nie może tak samo się męczyć, jak człowiek zdrowy.
- Nie, nie choruje na takie choroby – powiedział po chwili. Teraz zrozumiał dlaczego o to pytał.
- W porządku. - powiedział puszczając psa ze smyczy. - Od teraz mów do mnie trenerze – powiedział zupełnie poważnie, ale Sasori wziął to za żart, więc nawet nie zwrócił głębszej uwagi na te słowa. - Dwadzieścia okrążeń – wydał rozkaz, a Sasori stanął jak wryty.
- Ile...? - Trochę się zdziwił, bo nie miał pojęcia dlaczego każe mu biegać i to aż tyle okrążeń.
- Dwadzieścia okrążeń – powtórzył.
- Po co? Nie przyszedłem tu biegać tylko uczyć się bić – wyjaśnił mężczyźnie, sądząc że zupełnie zapomniał w czym miał mu pomóc.
- Nie będziesz umiał się bić jeśli nie będziesz silny – wyjaśnił najprościej jak się dało.
- Co ma bieganie do bycia silnym? - nie rozumiał, uważał to za bezsensowną i zupełnie zbędną rzecz.
- Bardzo dużo. Biegając wyrabiasz kondycję i mięśnie. Tak więc, dwadzieścia okrążeń – powtórzył, dopalając swojego papierosa, po czym rzucił peta na ziemię i przydeptał butem.
- Skąd wiesz, że nie jestem silny... - burknął. Od razu stwierdził, że jest słaby, ale przed cieżnie mógł wiedzieć, czy ma jakieś pokłady siły. - Może jestem. - Kakashi westchnął.
- Niech ci będzie – wyciągnął przed siebie rękę i skierował otwartą dłoń ku Sasoriemu. - Uderz – powiedział. - Najmocniej jak potrafisz.
- Co jak ci złamie rękę? - zapytał z obawy, że tak się może stać. Sam nie uważał się za kogoś silnego, ale to przecież tylko dłoń.
- Bez obaw. Wal – rzucił niewzruszony. Nie bał się o swoją dłoń, bo nie z takimi jak Sasori się bił. Chłopak zrobił więc jak kazał. Zacisnął dłoń w pięść i z całej swojej siły uderzył Kakashiego w otwartą dłoń. Mężczyzna ani drgną. Wciąż patrzył na dzieciaka tym samym ospałym i obojętnym spojrzeniem, co jeszcze przed chwilą nim zdążył go uderzyć.
- I co? - zapytał Sasori po chwili ciszy.
- Tak więc – odchrząknął. - Jak mówiłem, dwadzieścia okrążeń.
- Jesteś okrutny.. - burknął i zrzucając swoją kurtkę, zaczął obiegać całą łączkę. Po mimo, że było to pole, z paroma drzewami i krzakami, to liczyło trzysta metrów. Kakashi za ten czas porzucał psu patyka, z czego Chiaki się bardzo cieszył, jak zwykle zresztą, bo było to jego ulubione zajęcie na spacerze. Nie ma to jak aportowanie. Przy siódmym okrążeniu Sasori miał już dość. Doszedł do wniosku, że nie powinien na początku biec jak szalony, bo za szybko się zmęczył. Teraz przybrał wolniejszy bieg, mimo to i tak siły szybko z niego uchodziły. Mimo to nie należał do tych co szybko się poddają, więc postanowił jeszcze wytrzymać, choć do dwudziestu okrążeń, jeszcze trochę mu brakowało. Choć to trochę, dla niego było o wiele za dużo. Gdy zwalniał do tego stopnia, że pawie szedł, Kakashi od razu zwracał mu na to uwagę i kazał biegać. Po dwunastym okrążeniu, Sasori pękł.
- Nie mam siły... - wydyszał podpierając się na własnych kolanach. Czuł że mógłby się przemóc i zrobić jeszcze jedno lub dwa okrążenia, ale po co się zbytnio przemęczać, przecież zapewne będą też inne ćwiczenia, musi mieć siłę na nie.
- Powiedziałem dwadzieścia okrążeń, wyraziłem się chyba jasno – rzucił stanowczym tonem. Na co Sasori nie zareagował pozytywnie. Dlaczego mu rozkazuje? On go tylko poprosił o pomoc, nie o rozkazywanie. Po prosił go by pomógł mu w samoobronie, a nie w bieganiu, bo biegać to on umie i to bardzo dobrze.
- Przejdźmy już do ćwiczeń typu jak komuś przywalić.. oczywiście, jak ktoś będzie się narzucał – powiedział udając, że nie słyszał jego rozkazu.
- Do tego przejdziemy później, teraz dokończ okrążenia – Nie dawał za wygraną. W końcu on najlepiej wiedział, jak uczynić go silniejszym. Co prawda nie każdy miał takie same metody, ale on dobrze wiedział dzięki jakim metodom on stał się silny, choć jeśli chciał by być naprawdę dobry w walce, to musiałby iść do Minato, który w tej kwestii był lepszy od niego.
- Nie chcę już biegać. Zrobiłem dwanaście okrążeń, to więcej niż połowa. Chcę uczyć się ciosów...
- Zawsze dostajesz to co chcesz? - zapytał przerywając mu.
- Nie. - Nie spodobało mu się to pytanie. Nie zawsze dostawał to co chce, nawet od rodziców. Byli nadopiekuńczy i dużo mu zabraniali, ale co prawda też na wiele się zgadzali, na wiele jego zachcianek, mimo to nie na wszystkie. - Po prostu chcę się nauczyć bić.
- To cię właśnie uczę. Biegaj – powtórzył, nie chcąc już słyszeć sprzeciwu.
- Nie. - powiedział zaciskając pięści. Nie miał sił na bieganie. Nie rozumiał po co to wszystko? Chciał tylko głupiej samoobrony, nauki ciosów, pozycji jakie należy przyjąć gdy ktoś go zaatakuje. Nie chciał biegać.
-W takim razie, możesz wracać do domu, bo ja nie będę uczyć kogoś kto nie słucha moich poleceń – Te słowa zdziwiły Sasoriego. Dlaczego ten facet zrobił się dla niego taki niemiły? Sam zgodził się mu pomagać, a teraz stroi dziwne fochy.
- Możemy się dogadać.. Naucz mnie tego co chce i dam ci spokój – powiedział sądząc, że to coś zmieni.
- Nic z tego. Albo wykonujesz wszystkie moje polecenia, albo znajdujesz sobie kogoś innego do pomocy – Nie miał zamiaru ceregielić się z tym dzieciakiem. Pomaga mu z własnej woli, z dobrego serca, a on mu tutaj wydziwia. Chciał być silny, to chciał go nauczyć i siły i jednocześnie dyscypliny bo dzieciak ma jej za mało. A jeśli chce być silny, to bez dyscypliny tego nie osiągnie.
- To ja cie poprosiłem o pomoc, więc powinieneś się dostosować do mnie – powiedział, jakby to było oczywiste. Nie sądził, że w tym co mówi jest coś złego i nietaktownego, nie zastanawiał się nad tym, mówił to co uważał za słuszne. Kakashi patrzył na niego zażenowany.
-Wracaj do domu – powiedział po chwili, i podszedł do psa by zapiąć mu smycz. Sasori podniósł swoją kurtkę z ziemi i zacisnął zęby. Nie podobało mu się to. Cieszył się na ten dzień, dopiero co zyskał trenera, a już go stracił. Nie lubił słuchać rozkazów, ale przecież chciał pomocy Kakashiego. Nie miał pojęcia, że mężczyzna podczas treningów zacznie mu aż tak rozkazywać. Nie chciał wracać do domu. Podszedł do Kakashiego.
- No dobra... będę wykonywał polecenia – powiedział, nie patrząc na siwowłosego. Głupio mu było przyznać się do błędu.
- Za późno – rzucił ruszając z psem w stronę domu. Niech się chłopak trochę pomęczy z przekonaniem go, chciałby wiedzieć, jak bardzo mu na tym zależy.
- Zaczekaj! - zawołał za nim. Kakashi zatrzymał się i odwrócił do czerwonowłosego. - Przepraszam... - rzucił ciszej. - Ja po prostu.. nie lubię jak ktoś mi rozkazuje.. tylko moi rodzice mogli to robić i kiedy to nie są oni.. czuję się dziwnie zły. Nie wiem dlaczego. Chcę żebyś mnie uczył – zdecydował się na głębsze wyznanie, w końcu naprawdę bardzo chciał stać się silniejszy.
-Rozumiem. A więc jeśli będziesz wykonywał moje rozkazy, to będę dalej cię uczył – oznajmił znów puszczając psa ze smyczy. Powrócili do treningu. Sasori dokończył dwadzieścia okrążeń, po czym przeszli do innych ćwiczeń, które Sasoriemu również niezbyt odpowiadały, bo chciał jak najszybciej przejść do meritum, ale tym razem marudził cicho pod nosem, by nie wkurzyć Kakashiego.

     Następnego dnia Sasoriego wszystko bolało. Każdy mięsień, każda kość. Ledwo wstał z łóżka. Gdyby wiedział, że Kakashi da mu taki wycisk, nie grałby z nim w sobotę w tenisa. Nie dość, że po tym czuł się trochę obolały, to jeszcze ćwiczenia siwowłosego dodały mu cierpienia. Pomyślał przez chwilę, że jest to dobry sposób na to, by wymigać się od lekcji, jednak szybko pozbył się tej myśli, przypominając sobie, że przecież babcia nic nie wie o jego treningach i gdyby powiedział, że bolą go mięśnie, na pewno by dopytywała. Bez słowa więc wyszedł z domu. Pomyślał nawet, że ćwiczenia raz w tygodniu w zupełności mu wystarczą, bo nie wiedział, że będzie aż tak ciężko. Nie rozumiał taktyki Kakashiego, jego sposobu na uczenie, jednak postanowił mu zaufać. Bo jak nie jemu, to komu? Mógł zaufać jeszcze babci, ale ona nie nauczy go samoobrony. Chociaż czasami jak się zdenerwowała potrafiła przerazić nawet najsilniejszych. On sam uważał swojego ojca za człowieka nie bojącego się niczego, jednak nawet on wymiękał przy Chyio. Nim zdążył wejść do klasy, został brutalnie pociągnięty za mundurek. Zdezorientowany spojrzał na winowajcę i naprzeciw siebie ujrzał Deidare.
- Co chcesz? - zapytał, wygładzając pomięte miejsce ubrania.
- Pogadać – oznajmił. Na prawdę chciał spróbować, za kumplować Hidana z Sasorim. Jeśli to nie wyjdzie to trudno, ale przynajmniej będzie miał satysfakcję, że się starał.
- O czym? - rzucił obojętnie. Z jednej strony cieszył się, że blondyn tak siędo niego ostatnio przyczepił, poczuł się lubiany i chciany, z drugiej jednak strony było to dosyć irytujące, bo czuł że chłopak czegoś konkretnego od niego chce. Do tego też nie miał pewności czy to wszystko jest naprawdę, czy tylko udaję dobrego kolegę.
- Chciałbyś się przyjaźnić z Hidanem? - wypalił od razu. Sasoriego trochę zszokowało to pytanie, dlatego przez chwilę milczał. On z Hidanem? Coś tam już Dei o tym wspominał, ale nie sądził, że mówił poważnie.
- Nie specjalnie.. - powiedział w końcu. Dlaczego miałby chcieć przyjaźnić się z kimś, kto go nienawidził za nic. Z kimś kto go pobił i upokorzył.
- Dlaczego? - zapytał zawiedziony, choć dobrze wiedział dlaczego. Sam na jego miejscu, nie chciałby kolegować się z kimś, kto wyrządził mu jakąś krzywdę. - Nie znasz pojęcia wybaczenie?
- Znam. Ale to nie znaczy, że od razu musimy się friendzić. - Dla niego było to oczywiste. Wybaczenie nie oznacza, wielkiej przyjaźni, ani nawet małej.
- A co to znaczy? Że musicie się unikać i udawać, że nic się nie stało? - zapytał, patrząc na niego z politowaniem. Lepiej było się przecież pogodzić, przynajmniej według niego.
- Nie udawać, po prostu...
- Posłuchaj. - zaczął, przybijając Sasoriego do ściany - Masz szanse za kumplować się z najsilniejszym gościem w szkole. Będziesz jego kumplem, nikt ci nie podskoczy. Kapujesz? - wbijał w niego swój wzrok, czekając na odpowiedź. Sasori naparł na niego ręką, by ten odsunął się od niego trochę. Dei zrobił krok w tył, pod naporem.
- Dlaczego tak ci zależy? - zapytał zdziwiony jego postawą. Przecież to tylko Hidan, co z tego że nikt mu nie podskoczy. Nie po to uczy się bić, żeby wiecznie za kimś się kryć. Obiecał sobie, że już tak nie będzie.
- Po prostu uważam, że jesteś spoko i chciałbym wprowadzić cię do naszej paczki. Konan cię też lubi. Jestem pewny że Nagato i Itachi też nic przeciwko tobie nie mają, a Yahiko... jeśli zadeklarujesz mu, że nie czujesz nic do Konan, to i on cię zaakceptuje. - wyjaśniał mu wszystko. - Ale wiesz, wszyscy trzymamy się razem, więc nie ma opcji, byś kolegował się tylko z nami, a z Hidanem nie.
- W takim razie.... nikt nie zmusza was do kolegowania się ze mną – mruknął odwracając wzrok. Byłoby miło należeć do jakieś paczki, ale przecież nikogo nie zmuszał. Nie chciał być piątym kołem u wozu. - Do tego... Hidan mnie nie lubi, jak mamy być z graną paczką, skoro nie będziemy szczerze się lubić..
- Hidan cię polubi, jak tylko pokażesz mu, że jesteś silny.... co raczej jest niemożliwe, ale jak trochę poćwiczysz na siłce, to może uda ci się mu zaimponować – dodał szczerząc się na samą myśl o tym że Sasori poszedłby na siłownię. Szarowłosy zazwyczaj nie miał w zwyczaju nie znosić ludzi do końca życia. Czasami się nad kimś poznęcał, a potem o tym kimś zapominał. Zdarzało się nawet że osobę którą dręczył, spotykał po jakimś czasie i rozmawiał z nią zupełnie normalnie, już nawet nie pamiętając, że wyrządził jej jakąś krzywdę. A potem strasznie się dziwił, dlaczego ta osoba gdy z nim rozmawiała, była taka zestresowana.
- Jak niby mam mu zaimponować? - zapytał, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. Ma pójść na siłownię i przynieś stamtąd rachunek?
- Czyli się zgadzasz? - wyłapał chwilę zawahania Sasoriego i postanowił działać. - Spróbujesz się z nim za kumplować, co?
- No... niech będzie – westchnął, czując że w innym wypadku blondyn nie da mu spokoju. - To co mam zrobić?
- Pojedynek. - oznajmił, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Sasori zaniemówił na dłuższą chwilę.
- Że co...? - zamurowało go. Jak to tak? Pojedynek z Hidanem? On przecież jeszcze niczego konkretnego się nie nauczył. - Przecież nie mam szans.
- Nie musisz wygrywać. Pokaż mu po prostu że jesteś silny.
- Jak? - Nic z tego nie rozumiał. Co to za durny pomysł? Od kiedy zdobywa się przyjaciół, poprzez bójki?
- Walnij go tak jak ostatnio. To wystarczy – W końcu Hidan obiecał, że go nie zabije, a on mu ufał, więc nie miał obaw co do tego pojedynku... albo raczej, nie miał wielkich obaw. Bo małe czasami się pojawiały.
- Co jak mi się nie uda?
- Więcej wiary. Przekaże mu, że się zgodziłeś – ruszył w stronę miejsca, gdzie obecnie znajdował się Hidan, czyli zapewne na dworze. Musiał działać nim Sasori się rozmyśli.
- Ale... nie dzisiaj! - krzyknął za nim. Nie był na to gotowy. Deidara zatrzymał się.
- Domyślam się. W takim razie kiedy? - dopytał, choć powinien wpaść na to wcześniej. Sasori intensywnie zastanawiał się kiedy mógłby pjedynkować się z Hidanem. Jeśli powie, że za rok.... to wyjdzie na tchórza... a jeśli powie ze jutro.. to zginie.
- Za tydzień! – wypalił nagle. Chciał powiedzieć za dwa, ale był tak zestresowany tą rozmową, że język mu się splątał i wyszło za tydzień.
- Okej – Nie czekając na nic więcej, ponownie ruszył do Hidana. Sasori szczerze wątpił, że nauczy się bić w ciągu jednego tygodnia... Ale może poćwiczy trochę nad siłą. Musi bardziej w siebie wierzyć, skoro raz go już walnął, to i drugi raz na pewno to zrobi. Z taką oto myślą zniknął w klasie.

     W godzinach popołudniowych trójka dziesięciolatków, wracała ze szkoły do domów. Po drodze rozmawiali intensywnie o planach na swoją przyszłości. Oczywiście Sakura, zanudzała dwóch chłopców tym ile będzie miała dzieci i jaka to będzie z niej dobra żona, i najlepszy lekarz w całym kraju. Do tego opisała swojego męża jako kruczowłosego chłopaka o czarnych oczach. Oczywiście sam Sasuke nie zorientował się, że chodziło o niego, ale to zapewne dlatego, że w ogólnie nie interesowały go jej plany.
- A ja! – wtrącił Naruto, nie mogąc doczekać się już, kiedy to on zacznie mówić. - Ja będę najlepszym policjantem na świecie, a Sakura będzie moją żoną – zadeklarował, przytulając różowowłosą, na co ta go odepchnęła. Jednak chłopiec nijak się tym przejął. - A ty Sasuke, z kim się ożenisz?
- Z nikim. - oznajmił poważnie, na co Sakura posmutniała, myślała, że powie o niej. - Ja będę wojownikiem Ninja - rzucił dumnie.
- Wojownik Ninja też może mieć żonę – powiedział, jakby to było coś oczywistego. I dla niego było.
- Ale po co? Za dużo ma ważniejszych rzeczy do robienia. Żona tylko by przeszkadzała – Jak dla niego żona to zbędny bagaż. Nie miałby ochoty jej bronić gdyby wpadła w tarapaty tylko przez to że jest żoną super Wojownika Ninja.
- Żona mogłaby ci robić dobre jedzenie – dodała od siebie Sakura. - Troszczyła by się o ciebie i byś nie musiał być sam.
- Nie będę sam. Będę miał przyjaciół Wojowników Ninja – Po co mu jedna żona, jak może mieć mnóstwo przyjaciół ninja.
- A ja, ja? - odezwał się Naruto. - Ja jako najlepszy policjant, też mógłbym dalej być twoim przyjacielem?
- Pewnie. Ty byś był najlepszym policjantem, a ja najlepszym Ninją, więc moglibyśmy się przyjaźnić.
- A ja będę najlepszą lekarką – wtrąciła Sakura. Obaj spojrzeli na nią z politowaniem. Co fajnego było w lekarce? Lekarze się nie biją, więc nie byli dla nich cool. Olali jej odpowiedź i kontynuowali swoją rozmowę.
- Ja będę Ninja policjantem
- A ja Ninja Wojownikiem – Gdy ustalili już swoje rolę na przyszłość, zmienili temat na kreskówki, w których to głównym wątkiem fabularnym są walki. Sakura szła parę kroków za nimi, zażenowana ich zachowaniem. Jak można być takim brutalnym? Tylko walki i walki im w głowie. Na kogo oni wyrosną? Zawsze wracając ze szkoły zatrzymywali się przy sklepie z zabawkami, by nacieszyć oczy lub też po przechwalać się kto co ma. Tym razem rzucił się chłopcom w oczy, niebieski Transformers, który potrafił zmieniać się w ciężarówkę. Ten o to transformers miał piękny miecz i tarczę i wyglądał cudownie, w oczach Naruto i Sasuke. Obaj od razu wbiegli do sklepu by zobaczyć to cudeńko z bliska, bo to nie to samo co przez szybę. Sakura weszła za nimi, ale kompletnie nie rozumiała dlaczego tak cieszą się na widok jakiegoś robota.
- Chciałbym go mieć – rzucił nagle rozmarzony Naruto.
- Ja też – dodał Sasuke i zerknął na cenę. - Osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć... - przeczytał zawiedzionym głosem.
- Może jak namówimy rodziców, to nam kupią – powiedział Uzumaki z nadzieją. Po chwili podeszła do nich pani sprzedawczyni.
- Patrzycie na tego Transfarmera? - zapytała retorycznie i bardzo miło. - Został już ostatni, schodzi jak ciepłe bułeczki – po tych słowach oddaliła się do innych klientów. Dzieciaki patrzyli za nią chwilę, po czym przenieśli wzrok na siebie.
- Ona powiedziała transfarmera – zaśmiał się cicho Naruto, a Sasuke mu w tym towarzyszył. Haruno również się śmiała, choć nie miała pojęcia z czego. Gdy tylko wyszli ze sklepu postanowili namówić rodziców na kupno tej oto zabawki. Podobno została tylko jedna, tak więc kto pierwszy ten lepszy. Takie wymyślili sobie zadanie.
Po powrocie do domu Naruto nie miał zamiaru długo czekać i gdy tylko zdjął buty i kurtkę, pobiegł do kuchni skąd dochodził zapach obiadu. Musiał jak najszybciej po prosić rodziców o pieniądze, inaczej Sasuke kupi zabawkę pierwszy i przegra wyścig. Do tego bardzo zależało mu na tej zabawce, bł przekonany, że bardziej niż Sasuke, więc to on powinien ją mieć.
- Cześć – zawołał już w progu kuchni.
- Co tak długo? Obiad już prawie zimny – powiedziała zastanawiając się co takiego zatrzymało jej syna, że pojawił się w domu dwadzieścia minut później niż zwykle.
- Aa długo historia – powiedział siadając przy stole.
- Jak w szkole? - zapytała, na co się skrzywił. Nie lubił tego pytania, tak samo jak nie lubił pytania „czy odrobiłeś już lekcje?” Dwa najgłupsze pytania świata. Kto je w ogóle wymyślił? Jakiś głupek.
- Dobrze. Mamo.. - zaczął swój temat. - Pożyczyłabyś mi.. - pożyczyłabyś zawsze lepiej brzmi. - trochę pieniędzy?
- Po co ci? - dopytała, choć nie była zdziwiona tą prośbą. Naruto często wyłudzał pieniądze, głównie na słodycze gdy wychodził na dwór lub do szkoły.
- Chciałbym sobie coś kupić – Postanowił jeszcze przez chwilę potrzymać to w tajemnicy.
- Nie masz już kieszonkowych? - zdziwiła się podając mu obiad. Ryż, mięso i warzywa. Tak bardzo się cieszyła, że jej syn nie jest wybredny, potrafił zjeść wszystko, choć tak najbardziej uwielbiał ramen.
- Mam. Ale tylko sto dziesięć jenów. - powiedział zabierając się za jedzenie.
- Miałeś więcej, mogłeś nie wydawać – oznajmiła, siadając przy stole.
- Ale mamo, mi są bardzo potrzebne - jęknął niezadowolony postawą rodzicielki. Powinna sypać mu tutaj złotem, a nie jakieś przesłuchania. A podobno go kocha.
- Na co tak bardzo są ci potrzebne, co? - Domyślała się, że na jakąś głupotę. W końcu na co takie pieniądze mógł przeznaczyć jej syn? Na pewno nie na książkę.
- Na takiego super transformersa - powiedział entuzjastycznie.
- Naruto, masz mnóstwo zabawek. Wieloma z nich nawet się nie bawisz. Nie potrzebna ci kolejna po to by walała się po kątach – oznajmiła wstając z krzesła i wychodząc z kuchni. Blondyn nie zamierzał się jeszcze poddawać. Zostawiając nie dojedzony obiad wyszedł za rodzicielką.
- Mnóstwo, ale takiej nie mam. Nią na pewno się będę bawił. Obiecuję – zapewnił kobietę.
- Już ja znam twoje obietnice. Nie będę wydawać pieniędzy na takie zachcianki – oznajmiła otwierając pralkę i wyciągając z niej pranie. W tym momencie do domu wszedł Minato. Przyszedł tylko coś zjeść, a potem z powrotem musiał wracać do pracy. Czasami było to bardzo męczące.
- Tato! - krzyknął ucieszony Naruto i rzucił się ojcu naszyję. Może jego uda mu się przekonać.
- Naruto.. jesteś co raz cięższy – powiedział uśmiechając się do syna, odstawiając go na podłogę. Po czym poczochrał mu głowę i wszedł do kuchni. - Gdzie mama?
-W pralni – powiedział, ponownie zasiadając przy stole. - Tato... pożycz mi osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć jenów.
- Ile? - spojrzała zaskoczony na syna. Nie od dziś ma dziwne zachcianki, ale żeby tak z dnia na dzień prosić o tyle jenów? Czasami namawiał żeby coś mu kupili, ale trwało to tygodniami, a teraz tak nagle prosi o pieniądze. - Na co ci tyle pieniędzy?
- Na transformersa – wyjaśnił, licząc na to, że ojciec go zrozumie. W końcu to facet, on też musi lubić takie rzeczy jak transformers.
- Synu... błagam cię. Kup sobie coś tańszego. - Nie żeby nie było ich stać, widział też droższe zabawki. Ale nie chcą rozpuścić syna. Dopiero co dostał na urodziny nową konsolę, a nie długo gwiazdka i kolejny prezent, nie było powodów by kupować mu zabawki tak często. W końcu i tak miał ich dużo.
- Ale ja bym chciał to... - powiedział łamiącym się głosem. Jeśli tata nie da mu pieniędzy, to już nikt mu nie da. A za nim on uzbiera, nawet gdyby sprzedawał swoje zabawki którymi się już nie bawi, albo oddawał znalezione butelki na skup, to i tak trwało by to zbyt długo. Zapewne Sasuke szybciej by kupił.
- A ja bym chciał, żebyś bardziej przykładał się do nauki – powiedział nakładając sobie obiad na talerz.
- Zrobię to za osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć jenów – rzucił entuzjastycznie.
- Sprytnie. Ale nic z tego – poczochrał synowi włosy i sam zasiadł do obiadu. Naruto spuścił głowę. Nie miał już szans dostać tych pieniędzy od rodziców. Jeżeli Sasuke kupi tę zabawkę, będzie się nią bawił u niego, ale oczywiście będzie mu jej bardzo zazdrościł. Jeśli jednak, nie kupi, wtedy uzbiera sam potrzebne pieniądze. Tylko oby nikt jej nie wykupił. Takie myśli chodziły po głowie Naruto, który rozchmurzał się z każdym kęsem pysznego obiadu Kushiny. Nie przyszło mu nawet do głowy, że mogą przywieźć dostawę zabawek, skoro tak dobrze się sprzedają.

     Tego samego dnia wieczorem w domu państwa Uchiha, nie panowała przyjemna atmosfera. Itachi siedział wyprostowany przy stole ze wzrokiem wbitym w sam blat. Jego ojciec siedział naprzeciwko niego i patrząc w kartkę, którą dostał od wychowawcy na wywiadówce, marszczył czoło, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Sasuke przyglądał się całej tej sytuacji, siedząc na schodach prowadzących na górę, nie miał zamiaru się wtrącać, bo jeszcze i jemu by się oberwało. Zwłaszcza, że już dzisiaj zdenerwował rodziców, błaganiem o nową zabawkę. Urządził takie przedstawienie, że gdyby był rodzicem, sam by się na siebie wkurzył. Ale takim sposobem tylko pogorszył sprawę, przez co rodzice nie mają zamiaru kupować mu żadnej zabawki. W każdym razie, pierwszy raz od bardzo długiego czasu, widział tak niezadowolonego ojca. Był zdziwiony, bo tata przecież nigdy nie przychodził zły z wywiadówki, zwłaszcza jeśli chodziło o Itachiego. Co najwyżej mama na niego nakrzyczała, że coś narozrabiał, ale nie było to nic wielkiego.
- Co to ma znaczyć? - zapytał Fugaku, niezadowolonym tonem, podnosząc wzrok od kartki. Nie mógł uwierzyć, że jego syn, który przez niektórych nazywany był geniuszem, dostał dwóję z Chemii. To się nigdy w życiu nie zdarzyło, jego oceny zawsze były nieskazitelne, był dumny z niego, a teraz... jakimś cudem dostał dwóje i to z chemii, z przedmiotu z którym nie miał większych problemów.. nie miał żadnych problemów.
- Poprawię to – powiedział od razu przechodząc do załagodzenia sytuacji. Nie patrzył ojcu w oczy, cały czas patrzył w blat stołu. Nie miał odwagi spojrzeć na niego, wiedział jak ojciec był uczulony na złe oceny.
- Nie o to pytałem! - huknął na całą kuchnie, aż jego własna żona zbeształa go wzrokiem i dała mu ścierką po głowie. Sama uważała, że za bardzo przesadzał.
- Nie krzycz tak. Noc już prawie jest. - ochrzaniła męża. Było jej żal syna, ale póki co postanowiła się nie wtrącać. Fugaku rzucił jej pretensjonalne spojrzenie, po czym wrócił surowym wzrokiem do syna.
- Skąd ta dwója, się pytam? - powtórzył znacznie zrozumialej.
- To... był wypadek, to znaczy... Tato, poprawię to i... - nie dane mu było dokończyć.
- Nie ma znaczenie czy to poprawisz czy nie! Dwója zostanie, nikt jej nie skreśli. Zadałem ci pytanie, dlaczego ją w ogóle dostałeś? Nie uczyłeś się? - nieznosił ciągnąć syna za język, ale coś czuł, że w inny sposób się nie dogadają.
- Nie.. - rzucił ciszej, zaciskając palce na spodniach. Wstyd było się przyznać, że się nie nauczył ale taka była prawda. Jednak nie uczył się nie dlatego, że nie chciał, miał ku temu zupełnie inny powód.
- Dlaczego?! - To go denerwowało,coraz bardziej. Jak to Itachi się nie uczył? A nawet jeśli, to przecież miał doskonałą pamięć. Wszystko zapamiętywał z lekcji.
- Zapomniałem – skłamał. Nie chciał się zwierzać ze swoich powodów, miałby wtedy większe kłopoty.
- Od kiedy to zapominasz się uczyć? - Nie wierzył mu. To nie w stylu jego syna, by tak po prostu zapomnieć o nauce. - Mów mi tu zaraz prawdę, albo nie ręczę za siebie. - powiedział głośno, czując jak żyłka pulsuje mu na skroni. Nie znosił kłamstw, zwłaszcza wśród rodziny. Itachi milczał. Co miał powiedzieć? „Oh, przepraszam tato, ale byłem na wagarach tego dnia, nie miałem uzupełnionego zeszytu, nie wiedziałem, że trzeba się czegoś nauczyć, a wszyscy moi przyjaciele z klasy byli na tych wagarach ze mną...”. To zdecydowanie nie był dobry pomysł.
- Nie usłyszałem, jak profesor kazał się nauczyć, przepraszam – Po tych słowach zamilkł, i czekał aż ojciec coś odpowie, ewentualnie wyda wyrok.
- Dosyć tego – wstał z krzesła, a Itachi powiódł za nim wzrokiem. Ojciec mu nie wierzył. Ale dlaczego? Faktycznie, może nie był najbardziej przekonujący, ale... przecież ludziom się zdarza czego nie słyszeć, o czymś zapomnieć. Dlaczego on musi być taki mądry?? Mogli go urodzić nieco głupszym. Na pewno było by mu łatwiej, bo ojciec przyzwyczaił by się do tego, że dostaje słabsze oceny i nie robiłby draki z powodu dwói.
- Poprawię to, obiecuję – powtórzył, chcąc wyjść cało z tej sytuacji. Po jego głosie, nie bardzo było słychać że jest zestresowany, czy też przestraszony. Wszystkie te emocje, bardzo dobrze ukrywał, dlatego brzmiał bardzo spokojnie, ale również pokornie.
- To już słyszałem. - rzucił podchodząc do wyjścia kuchni, na co Itachi odetchnął z ulgą. - Nie wyjdziesz z domu przez tydzień. - oznajmił stanowczo.
- Przez tydzień? - powtórzył jak w amoku, wydawało mu się to za długo. - Dlaczego tato? Przecież poprawię dwójkę w jeden dzień.
- Nie interesuje mnie to. Masz szlaban. - Itachi wstał z krzesła.
- Ale od jutra, prawda? - zapytał z nadzieją. Przeżyje ten szlaban, ale oby nie był od dzisiejszego dnia. Co prawda była już dziewiętnasta, ale on miał jeszcze plany.
- Od teraz – odpowiedział dopiero po krótkiej chwili.
- Tato... chciałbym dzisiaj gdzieś wyjść... więc może...
- Nie targuj się ze mną – rzucił groźnie. Nie podobało mu się, że jego syn próbuje z nim negocjować.
- Ale tato, umówiłem się już z.. koleżanką – ostatnie słowo powiedział nieco ciszej.
- Powiedziałem coś. Nie interesuje mnie to, odwołasz spotkanie. Spotkasz się z nią za tydzień.
- Kochanie! - wtrąciła Mikoto. - Jesteś za surowy. To tylko jedna dwója, przecież nie dostał jej wcześniej ani razu.. Mógłbyś mu odpuścić. - Wstawiła się za synem. Mimo to dobrze wiedziała, że jak Fugaku nie odwoła szlabanu, ona nie zrobi tego za niego. To on był głową domu, a w szczególności to on, pilnował synów jeśli chodziło o naukę, ona była raczej od ich nieposłuszeństw.
- Zaczyna się od jednej. Będzie miał nauczkę – po tych słowach opuścił kuchnię. Itachi również nie zamierzał się z ojcem kłócić, bo dobrze wiedział, że z nim nie wygra. Mimo to był na niego zły, że za jedną dwóję, nie potrafi odpuścić mu tego jednego dnia, w którym był już umówiony z koleżanką z klubu karate. Zależało mu na tym spotkaniu. Stał na środku kuchni i zaciskał pięści ze złości. Tylko to mógł zrobić.
- Masz dziewczynę? - zapytał Sasuke, zaraz po tym jak wszedł do kuchni. Zupełnie olał sprawę z jego dwóją i z tym że miał zamiar go pocieszyć, teraz liczyło się to, że Itachi umówił się z dziewczyną, więc na pewno chcieli się całować.
- Tak, twoją – odpowiedział wymijająco. Sasuke skrzywił się niezadowolony z takiej odpowiedzi.
- Nie martw się, porozmawiam jeszcze z tatą – powiedziała kobieta, głaskając go po głowie jak małe dziecko.
- Dzięki mamo, ale nie trzeba – uśmiechnął się ciepło do rodzicielki, po czym wyszedł z kuchni i skierował się na górę do swojego pokoju. Usiadł na łóżku i uderzył w nie pięścią. Nie rozumiał takiej kary, to tylko jedna dwója. Gdyby wiedział, że ojciec będzie taki zły nie poszedłby na wagary, albo przynajmniej bardziej starał się dowiedzieć od kogoś co konkretnie trzeba się było nauczyć. Oczywiście pogłoski o tym, że sprawdzian miał być, doszły do jego uszu, ale jak zwykle był pewny siebie w tej dziedzinie i sądził, że będzie wszystko umiał, zwłaszcza że zaglądał do zeszytu. Nie przyszło mu jednak do głowy, że sprawdzian miał być z dwóch tematów, jeden dotyczył lekcji na której był, drugi zaś, był mu zupełnie nieznany, i jak na złość był w grupie tej, której zadano właśnie zadania z lekcji, z której uciekł. Ze swojej winy dostał dwóję, ale czy jest to powód by uziemiać go na tydzień i zabraniać wyjść z domu na umówione wcześniej spotkanie. Nie podobało mu się to. Wiedział, że jego ojciec chciał dla niego jak najlepiej, ale o jego oceny martwił się aż za bardzo. W końcu gdyby był trójkowym uczniem, to komu by się chwalił, że ma genialnego syna. Był zły na ojca. Może powinien na siebie, sam się w to wpakował, ale i tak był zły na ojca. Zawsze był dobrym synem i przykładnym uczniem, to nie w porządku żeby za jeden głupi błąd tak go karać. Postanowił się zbuntować, choć do buntowników nie należał. Pójdzie na to spotkanie, choćby potem miał siedzieć w domu miesiąc, ale to nie miało żadnego znaczenia, najważniejsze było spotkanie. Do tego liczył na to, że nikt się nie dowie o jego wymknięciu się z domu. Do spotkania zostało jeszcze pół godziny, tak więc nie czekając na nic, z szedł na dół i oznajmił mamie, że idzie już spać bo nie ma na nic nastroju i jest zmęczony. Kobieta była w stanie w to uwierzyć, bo Itachi często chodził wcześnie spać. Po tym poszedł do łazienki, puścił wodę, żeby wszyscy myśleli, że się myje. Po paru minutach opuścił łazienkę i wszedł do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi. Podszedł do okna i otworzył je. Pod oknem znajdował się dach ganku, przez co łatwo schodziło się na dół. Po chwili był już na ziemi i pędem pobiegł w umówione miejsce.

     Następnego poniedziałku, Sasori z jednej strony bardzo wyczekiwał, a z drugiej bał się tego dnia cholernie. Choć oczywiście tego po sobie nie okazywał. Wczorajszego dnia znów był na treningu u Kakashiego, mimo to on wciąż ćwiczyli jego siłę i kondycję, a nie ciosy i tego typu rzeczy. Dlatego też miał poważne obawy przed tym czy uda mu się choć raz uderzyć Hidana. Nie zależało mu na nim, nie specjalnie chciał go mieć za przyjaciela, robił to dla siebie, by udowodnić sobie, że nie jest tchórzem i że czegoś się już nauczył. Co prawda Kakashi był bardzo wymagającym nauczycielem, co go irytowało, ale zaczynał znosić to w milczeniu. W końcu nie chciał by Hatake przestał go trenować. Całe sześć godzin lekcyjnych przesiedział, myśląc o bójce, która miała się odbyć po lekcjach, na boisku szkolnym. Był jednocześnie zdeterminowany i podniecony tym wydarzeniem, jak i doświadczał w tym samym czasie uczucia trzęsących się nóg. Nie miał się co oszukiwać, bał się, ale postanowił pokonać ten strach, nawet jeżeli oznaczało to utratę wszystkich zębów. Tak bardzo pochłonięty był swoimi myślami, i wyobrażeniami o tym jak to wszystko będzie wyglądać, że nawet nie słyszał nauczycieli, którzy prowadzili lekcję. Do jego uszu doszedł dopiero dźwięk dzwonka, który oznajmiał koniec lekcji. Drgnął na ten sygnał, powracając wreszcie do realnego świata. Nadszedł ten czas. Ta godzina, w której będzie mierzył się z najsilniejszym chłopakiem w szkole. Brzmiało to strasznie, brzmiało to niebezpiecznie. Wstał z krzesełka i ruszył do wyjścia ze szkoły. Po chwili dogonił go Deidara.
- Jesteś gotowy? - zapytał, sam musiał przyznać, że martwił się nieco o Sasoriego. Co prawda sam go do tego namówił, ale miał obawy, że Hidan nie dotrzyma obietnicy i zrobi mu jakąś większą krzywdę, choć nigdy się nie zdarzyło, żeby Hidan nie dotrzymywał obietnicy.... może raz, czy dwa. Ale to nie było nic ważnego.
- Pewnie – Co miał odpowiedzieć? „Co ty, stary? Aż się trzęsę ze strachu” Nigdy by się tak nie upokorzył. - Gdzie Hidan? - zapytał rozglądając się za nim.
- Nie było go przecież na lekcji... - powiedział, jakby było to oczywiste.
- Czyli nie przyjdzie na pojedynek? - uniósł lekko brew, z nadzieją, że będą mogli przełożyć spotkanie o tydzień i wtedy on się douczy czego u Kakashiego.
- Oczywiście, że przyjdzie. To dla niego lepsze zajęcie niż siedzenie na lekcji – oznajmił, pozbywając Sasoriego złudnej nadziei. Wyszli na boisko, gdzie czekał już szarowłosy, jak i reszta jego kolegów... Nie było tu jednak Konan, zapewne była teraz w sali klubu. Dziwne, że większość z nich odpuściła sobie pójście do klubu, tylko po to by zobaczyć, jak pierze się z Hidanem.
- Jesteś.. - odezwał się Hidan. - Szczerze sądziłem, że uciekniesz. - uśmiechnął się kpiąco, na co Sasori zmarszczył brwi. - Nie ma znaczenia zresztą, i tak wgniotę cię w beton – pocieszył przeciwnika.
- Hidan... - wycedził przez zęby Dei. Co ten pajac sobie myśli? Straszyć tak biednego, słabego Akasune? To miał być uczciwy i kulturalny pojedynek... szkoda, że zapomniał, że Hidan tak nie umie.
- Obyś się nie przeliczył – warknął Sasori i stanął naprzeciw niego. Jakikolwiek lęk odszedł już w dal, bo dotarło do niego, że podjął decyzję, z której się już nie wymiga, z której nie ma odwrotu. Nie pozostało mu nic innego, jak po prostu się bić. A co będzie... to się okaże. Niewielki tłum osób zebrał się wokół nich, domyślając się, co zaraz się zdarzy. Hidan uderzył parę razy pięścią w dłoń, po czym, bez żadnej informacji, że zaczyna, rzucił się z pięścią na czerwonowłosego. Saosori w ostatniej chwili zauważył pięść Hidana przed swoimi oczami i szybko przykucnął, unikając tym sposobem uderzenia. Zdziwiony tym był Hidan i sam Sasori. Nie mógł pojąć jakim cudem tak szybko zrobił unik. Szarowłosy, nie zamierzał czekać, aż Akasuna wyjdzie z szoku, to też rzucił się na niego ponownie, a ten znowu uniknął uderzenia. Ganiali się z sobą tak przez jakiś czas. Co prawda te wszystkie uniki wychodziły Sasoriemu dosyć nie poradnie, nie był jeszcze tak zwinny by po uniku nawet się nie zachwiać. Zazwyczaj lądował na ziemi, po czym szybko wstawał. Nawet zaczęło mu się to podobać, bo Hidan musiał się z nim nieźle namęczyć. Tak przynajmniej jemu się wydawało. Jednakże wysoki chłopak, nie był tak wolny jakby się wydawało Sasoriemu. Obiecał Deidarze, że da mu fory, chociaż małe, ale mu je dał. Teraz gdy zaczął go wkurzać, postanowił olać tę obietnicę. Nie miał pojęcia jak to się stało, że Sasori nagle jest taki szybki, ale miał to gdzieś. Gdy Akasuna chciał zrobić kolejny unik, tym razem Hidan wycelował drugą pięścią w jego brzuch. Trafił, sprawiając niemiły ból Sasoriemu, który upadł na kolana. Czerwonowłosy poczuł się zaskoczony, ale nie na długo. W końcu tego mógł się spodziewać po Hidanie. Chwilę zwijał się z bólu. Uderzenie było mocne, ale mimo wszystko wstał na równe nogi. Nie mógł się tak po prostu poddać. Gdy już stał, wbił w Hidana swoje niezadowolone spojrzenie, i za nim zdążył cokolwiek zrobić, oberwał od niego prosto w twarz. Deidara aż zaczął dawać znaki Hidanowi, by się trochę uspokoił, bo nie taka była umowa. Hidan nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, a przynajmniej tak to wyglądało. Sasori wylądował na ziemi. Ból w szczęce przez chwilę był nie do wytrzymania, ale mimo wszystko podniósł się. Z trudem, ale wstał. Otarł krwawiącą wargę ręką. To w jego życiu pierwsza poważna walka w jego życiu, w której nie jest ofiarą, a jej uczestnikiem. Choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przegrywa, to nie chciał się poddać. Mógł przecież udawać że nie może wstać, ominęły by go kolejne ciosy Hidana, które za chwilę na nadeszły. Mimo to ciągle wstawał. Obiecał sobie, że tym razem, to już na pewno nie ucieknie. Nie może. Nie wybaczył by sobie tego, a już miał dość ciągłego żałowania. Kiedy Sasroi po raz wtóry wylądował na ziemi, Hidan głośno westchnął.
- I ja mam z tobą walczyć...? - rzucił zawiedziony. - Ty nawet nie potrafisz mnie uderzyć... nawet nie próbowałeś. - To prawda, nie próbował, a to dlatego, że szarowłosy nie dawał mu na to szans, gdy tylko zaciskał dłoń w pięść z zamiarem przywalenie mu, Hidan od razu go nokautował. Jak silny jest ten gość? A może, to on jest wciąż zbyt słaby? W końcu co można osiągnąć po dwóch lekcjach z Kakashim. Choć coś udało mu się nauczyć. Uników sam się nie nauczył, to musiała być zasługa treningów. To za mało by pokonać Hidana, ale sporo jak na dopiero dwa treningi.
- Nie mów, że uciekasz... - wydusił Sasori podnosząc się z ziemi.
- Hm... widzę, że ci humor dopisuje... - stwierdził, patrząc na niewyraźny uśmiech Sasoriego. - Dziwny jesteś. - dodał po chwili i znów się na niego rzucił, lecz tym razem Sasori zdążył się zamachnąć i wycelować pięścią w Hidana. Chłopak jednak uniknął ciosu.
- Cholera... - wycedził Akasuna. Było tak blisko a nie trafił go.
- Oo widzę, że coś się zaczyna! – zawołał podniecony Hidan. Uwielbiał gdy ktoś dawał z siebie wszystko, nudziły go już ofiary losu, które tylko błagały o wybaczenie. To było fajne, ale do czasu. Później robiło się irytujące. Gapie byli zainteresowani tą walką, dlatego, że nikt już od dawna nie walczył z Hidanem w tak dzielny sposób. A Deidara modlił się w duchu by Hidan nie przegiął. Po wielu próbach, Sasoriemu w końcu udało sięuderzyć Hidana. Jednak był to tak słaby cios, że Hidan zatrzymał jego pięść jedną ręką. Akasuna dyszał ze zmęczenie. Jeszcze nigdy się tak za nikim nie nauganiał. Szarowłosy trzymał pięść Sasoriego w dłoni i patrzył na niego swym obojętnym spojrzeniem. Zastanawiał się, co się stało z jego siłą. Przecież gdy mu wtedy przywalił, poczuł naprawdę silny cios. Cios, który nikt o takiej posturze jak Sasori, nie powinien był w stanie go zadać. Widział, że chłopak był już zmęczony, i wcale go to nie obchodziło, wiedział, że przez zmęczenie siłą ciosu nie będzie tak mocna, mimo wszystko to jego uderzenie było zbyt słabe, by móc nawet wyobrazić sobie jego siłę.
- Słabiak z ciebie – puścił jego pięść. Sasori podparł się na kolanach. Pot się z niego lał, a jego oddech powoli stawał się prawidłowy. - Tak jak myślałem. To wina genów. Twoi starzy to cieniasy i ty też jesteś cieniasem. - Na te słowa Sasori uniósł głowę, i wbił w Hidana wściekłe spojrzenie. - Nie podoba ci się, że obrażam twoich rodziców? - wyszczerzył się do niego.
- Hidan! Ogarnij się idioto! - krzyknął Deidara, nie tak miało przecieżbyć. Co ten debil sobie myśli? Jak tak może. Dopiero tą częścią walki zainteresował się Yahiko, który do tej pory drzemał na trawie.
- Jak dla mnie to oczywiste, że takiego frajera, mógł spłodzić tylko frajer – powiedział pewnym siebie tonem, wlepiając swoje kpiące spojrzenie w Sasoriego.
-Stul pysk! - krzyknął wściekły Akasuna, i w jednej chwili znalazł się przy Hidanie i najmocniej jak umiał, walnął go prosto w brzuch. Hidan zgiął się w pół, a oczy o mało co, nie wylazły mu z orbit. Pomimo tak silnego uderzenia, Hidan nie upadł. Wciąż stał w tym samym miejscu skulony, trzymając się za brzuch. Sasori stał przed nim, z wściekłym wyrazem twarzy i zaciśniętymi pięściami. Nie miał prawa obrażać jego rodziców. Nikt nie ma. Nikt nie był tak wspaniali jak oni. Kochał ich. Została mu już tylko miłość do nich i wspomnienia. Nie pozwoli nikomu obrażać, jego ukochanych rodziców. Gapie, ogłupieli. Nie spodziewali się takiego obrotu wydarzeń. Wielu z nich zaczęło nagle szanować i podziwiać Sasoriego, a jeszcze przecież nie dawno szydzili z niego i z jego sztucznej nagości na zdjęciu. Nawet Dei zaniemówił, razem z Yahiko. Itachi, mimo wszystko uśmiechnął się tylko pod nosem, z miną mówiącą „sam się o to prosił”. Po chwili Hidan wyprostował się i spojrzał na nieugiętą postawę Sasoriego. Jego mina mówiła mu, że chce go zabić, choć był pewny, że nie udałoby mu się to. Po chwili Hidan wybuchł śmiechem, a wszyscy wokół poczuli się bardzo zdezorientowani.
- Jesteś w porządku – powiedział po chwili. - Nie jesteś taki słaby jak myślałem, ale... daleko ci jeszcze do mnie. - Musiał to powiedzieć. Sasori słuchał go w niemałym szoku. Dlaczego tak nagle zmienił do niego nastawienie? O co tu chodzi? Poczuł się jakoś oszukany, choć sam nie bardzo wiedział dlaczego. - Teraz możemy być kumplami – wyciągnął do niego rękę. Sasori spojrzał na jego dłoń. Za chwilę prośba Deidary się spełni, a on zyska nowych kolegów. Przeniósł wzrok na twarz Hidana.
- Nie dzięki. - powiedział odtrącając jego rękę. - Nie potrzebuję takich kolegów jak ty. - po tych słowach skierował się w powolnym ruchem w stronę domu. Był poobijany, więc nie łatwo mu było iść, zwłaszcza, że kulał na jedną nogę. Był pewny, że w domu dobije go babcia... Może powinien się pożegnać? Chociaż z Deidarą, któremu szczęka aż szczęka opadła. No bo jak to nie przyjął przyjacielskiego gestu? Przecież mieli być kumplami, po to była ta cała bójka, pojedynek. Teraz wyszło na to, że to wszystko było nie potrzebne.
- Nie to nie – powiedział do siebie Hidan, gdy Sasori był już daleko. Nikogo nie miał zamiaru zmuszać. Jedno było pewne, chłopak był silny, ale tylko wtedy gdy go coś wkurzyło, gdy go coś zmotywowało do działania. I musiały być to poważne powody, ważne dla niego. Niewielki tłum gapiów zaczął się rozchodzić.
- Po co obrażałeś jego rodziców?! - wrzasnął pretensjonalnie Dei. Był pewien, że gdyby nie to Sasori zgodziłby się z nim kumplować.
- Chciałem go zmotywować... - wyjaśnił. Nie widział w tym nic złego.
- Beznadziejny pomysł! Mogłeś po prostu dać mu się uderzyć... - westchnął zrezygnowany. I weź tu z takim gadaj, nie miał już do niego siły. Czasami bywał naprawdę irytujący. Już w czasach przedszkolnych zdrowie przy nim tracił. Mimo to i tak był jego najlepszym przyjacielem.
- Chyba cię jaja swędzą – powiedział wyjmując telefon z kieszeni.
- Jesteś po prostu głupi – rzucił swym komentarzem Yahiko, za co dostał od Hidana w łeb. - Za co!? Za prawdę?! - Na to już szarowłosy nie zareagował. Nie zamierzał przejmować się, pajacowaniem kumpla. Po chwili wszyscy z nich, oprócz Deidary udali się na zajęcia dodatkowe. Co z tego, że są już spóźnieni, wyznawali zasadę, lepiej się spóźnić, niż nie przyjść wcale. 


Od Autorki: Powiem szczerze, że ten rozdział pisało mi się bardzo przyjemnie :) Podoba mi się on dużo bardziej niż poprzedni. Mam nadzieję, że i wam się spodoba ^^. Widzicie? To wszystko dlatego, że cały czas życzycie mi weny :P Dziękuję <3
Biedny Itachi, co on ma z tym Ojcem, ale i tak go wykiwał mwuahaha xD Ten rozdział wydaje mi się taki jakiś shounenowy ;p No ale cóż, nie ukrywam tego, że pisząc opowiadanie bardziej wzoruje się na anime, niż na realnym życiu. Ale oczywiście, że wzoruje się na anime typu okruchy życie itp, a nie sci-fi xD
Dodam jeszcze taką ciekawostkę (O ile kogoś zainteresuje O:) Według mojej rozpiski... albo raczej, według mojego planu wydarzeń jesteśmy dopiero na punkcie 35, a wszystkich punktów jest koło 140. To chyba sporo, tak myślę. Także nie zapowiada się, że szybko skończę pisać to opowiadanie. No chyba że się streszczę i będę pisać szybciej :P 
Dziękuje za to, że czytacie, za to że komentujecie :) Tak swoją drogą zapraszam również do komentowania osoby, które jeszcze ani razu nie skomentowały rozdziału, lub zrobiły to tylko raz. Ja na prawdę nie gryzę xD Dzięki temu będę wiedzieć, kto z was nadal czyta moje opowiadanie, i jaka jest wasza opinia o nim. To bardzo ważne znać opinie czytających, dzięki temu wiem co mogę poprawić. Do tego to wy dajecie mi mega powera do pisania, bez was zapewne bym rzuciła to w cholere xD 


Powiem wam, że zimno... -_-  Jak w listopadzie..

Nie lubię zimna. Ja chcę lato! 
Co za głupia pogoda no xD
Wy też wolicie ciepłe słoneczko, czy może przepadacie bardziej za pochmurnymi dniami? x)


poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 12


     Blond włosa dziewczynka trzymała wielką poduchę w ręku, stojąc nad łóżkiem swojego starszego brata, który to właśnie smacznie spał. Kołdra leżała na podłodze, poduszka spoczywała na jego brzuchu, a on sam leżał w dziwnie śmiesznej pozycji. Przynajmniej śmiesznej dla jego siostry, która nigdy w życiu tak się nie wierciła na łóżku. Gdy Yahiko spał, wydawał się taki grzeczny i cichy, zupełnie jak by to był nie on. Hisa, sześcioletnia dziewczynka wyobrażała sobie, a raczej była przekonana że podczas snu dusza jego brata opuszcza jego ciało i bawi się w najlepsze, bo przecież to niemożliwe żeby podczas snu być tak zupełni innym. A jej brat zawsze powtarzał, że nie lubi spać, więc był to dla niej wystarczający dowód. Wzięła zamach i najmocniej jak umiała uderzyła brata poduchą w twarz. Musiała zrobić to mocno by przywołać duszę swojego brata z powrotem do jego ciała. Yahiko poczuł ból i otworzył załzawione oczy. Jego nos ucierpiał najbardziej, jednak był jeszcze za bardzo zaspany by jęczeć z bólu. Spojrzał na swoją okrutną małą siostrzyczkę.
- Wróciłeś – odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do niego. - Dziadek, kazał mi cię obudzić – oznajmiła i zakręciła się wokół własnej osi. Była dumna, że udało jej się obudzić brata, a nie należało to wcale do łatwych zadań. Rudowłosy usiadł i przeciągnął się. Spojrzał na zegarek i skrzywił się widząc tak wczesną godzinę. Jak on nie znosił wczesnego wstawania, na szczęście był już piątek, więc przez następne dwa dni będzie mógł sobie dłużej pospać.
- Następnym razem zrób to delikatniej – pomasował sobie swój prawie już nie bolący nos. Zawsze budziło go w brutalny sposób, bo ubzdurała sobie jakąś dziwną historyjkę na jego temat.
- Dobrze – powiedziała radośnie i wybiegła z jego pokoju, pochwalić się dziadkowi, że szybko i bez żadnych przeszkód obudziła brata. Wstał z łóżka i chwycił za mundurek wiszący na oparciu krzesła. Zdjął piżamę, by przebrać się w szkolne ciuchy. Nigdy nie przepadał za chodzeniem do szkoły, ale teraz, gdy Konan żywi do niego urazę, nie chce mu się chodzić tam jeszcze bardziej. Może i popełnił błąd, może nie powinien dokuczać Sasoriemu.. Ale przecież to było raz, a ona obwinia go również o to co robi Hidan. Nie rozumiał jej. Dobrze wie, że Hidan by go nie posłuchał, zawsze robił co chciał. Nawet nie słuchał jej, a przecież jeśli Hidan kogoś w ogóle słuchał to właśnie Konan, więc skoro tym razem olał jej prośbę o zaprzestanie znęcania się nad Sasorim, to tym bardziej nie posłuchałby jego. Co miał zrobić? Nie miał pojęcia. Czuł się sfrustrowany swoją nie mocą. Gotowy wyszedł z pokoju i skierował się do kuchni, a tam przy stole siedziała już Hisa i dziadek, jedli swoje śniadania. Nie chciał jeść jajecznicy, jak jego dziadek, bo nie znosił jajek, więc nalał sobie mleka do miski i wsypał płatków, po czym chwycił łyżkę i usiadł przy stole. Po mimo iż lubił płatki, śniadanie tego dnia jak i poprzednich szło mu bardzo powoli. Nabierał płatki na łyżkę, po czym znów wrzucał je z łyżki z powrotem do miski. Nie umknęło to uwadze jego dziadka.
- Jak będziesz tak jadł, to twoja własna siostra będzie nosiła cię na rękach – oznajmił białowłosy staruszek. Chłopak spojrzał na swoją siostrę, która jadła to samo co on i nuciła jakąś piosenkę pod nosem. - Co cię gryzie? - dopytał.
- Nic.. - odpowiedział podpierając się na ręce. - Po prostu, dziewczyny są beznadziejne – dodał ponuro.
- Pokłóciłeś się z Konan? - zapytał, choć dobrze znał odpowiedź. Rudowłosy wyszczerzył oczy na dziadka.
- Skąd ty...?
- Zawsze tak się zachowywałeś, jak się z nią pokłóciłeś – oznajmił, przerywając mu. Yahiko wrócił wspomnieniami do ich poprzednich kłótni i faktycznie zdał sobie sprawę, że nigdy nie miał nastroju po kłótni z niebieskowłosą.
- To nie moja wina.. To znaczy.. Bo ona za dużo ode mnie wymaga. Czasami popełniam błędy, ale to nie dlatego, że chcę. Ona tego nie rozumie, chciałaby żebym był idealny, ale tak się nie da. Nie mogę się przecież domyślać, czego ona ode mnie oczekuje. To wkurzające! - musiał się wygadać.
- Powiedziałeś jej to?
- Nie.. ale ją przeprosiłem – Gdyby jej powiedział, że jest wkurzająca, mogłaby się jeszcze bardziej obrazić, wolał nie ryzykować.
- Czasami same przeprosiny nie wystarczą. - powiedziawszy te słowa wstał od stołu biorąc swój pusty talerz po śniadaniu. Po włożeniu talerza do zlewu ruszył do wyjście z kuchni. - Pospiesz się, musisz jeszcze zaprowadzić Hise do szkoły. - rzucił i zniknął w głębi długiego korytarza. Yahiko spojrzał pretensjonalnie na siostrę, która będzie mu dziś towarzyszyć w drodze do szkoły. Nie znosił jej zaprowadzać, zawsze go opóźniała, bo cieszyła się z każdej pierdoły. Z latającego motyla, ze spadającego liścia, czy płatka wiśni, z ptaszka kąpiącego się w fontannie lub kałuży, z psa, kota i wszystkiego co się ruszało. Może była jeszcze mała, ale jak dla niego była po prostu dziwna, jego takie rzeczy w wieku sześciu lat nie interesowały, może w wieku dwóch albo trzech lat to tak, ale nie sześciu.
- Rusz się księżniczko, idziemy – wstał od stołu, gotowy do wyjścia. Często nazywał ją księżniczką, ze względu na jej delikatną urodę.
- Okeej – zawołała przeciągle i zeskoczyła z krzesła. Oczywiście za nim jeszcze wyszli z domu skoczyli do łazienki umyć zęby i opróżnić pęcherze. Potem byli już gotowi do wyjścia do szkoły. Yahiko nie wnikał dlaczego jego dziadek tego dnia nie mógł jej zaprowadzić. Widocznie miał ku temu powód, a on zdążył się już nauczyć, że lepiej nie wnikać w interesy dziadka.

    Poranny apel miał się zaraz zacząć, wszyscy uczniowie szkoły powoli zbierali się w sali gimnastycznej, by jak zwykle wysłuchać, co ma do powiedzenia dyrekcja i przewodniczący szkoły. Przed salą gimnastyczną, stał Hidan oparty o ścianę. Po jego minie można było stwierdzić, że z jakiegoś powodu nie jest zadowolony, dlatego też wszyscy omijali go szerokim łukiem, nie chcąc narażać się na jakiekolwiek nieprzyjemność. Po dziesięciu minutach cała sala była już zapełniona. Uczniowie każdej klasy gimnazjalnej stali w rzędach, przodem do podestu na którym stał mikrofon. Wyczekiwali z niecierpliwością ogłoszeń, ale nie dlatego że ich to interesowało, chcieli mieć to jak najszybciej za sobą. I zaczęło się. Najpierw pani Tsunade, dyrektorka szkoły ogłosiła, że będzie w szkole zbiórka charytatywna i że zbliża się festiwal, przypominając, że każda klasa ma coś przygotować, po czym przydzieliła obowiązki każdej klasie. Po tych jakże nieciekawych informacjach dodała, że niejaki Hidan Iseki chce coś ogłosić. Prawie wszyscy zdziwieni spojrzeli w stronę drzwi przez które wkroczył szarowłosy. Nawet jego przyjaciele byli zszokowani, bo o niczym nie wiedzieli. Sam Sasori również się zainteresował i coś czuł, że to przez niego Hidan stał teraz na podeście. Jakiś nauczyciel ustawiał mikrofon tak by dopasować go do wysokości chłopaka. Nie ma co, Hidan był bardzo wysoki, nawet za wysoki. Gdy nauczyciel odszedł, Hidan podszedł bliżej do mikrofonu. Po sali rozległy się szepty i w jednej chwili rozeszły się różne plotki, niektórzy sądzili, że Hidan będzie nowym przewodniczącym, co było bardzo absurdalną myślą.
- Hej... ja przemawiam – odezwał się siwowłosy dla rozluźnienia atmosfery, jednocześnie przerywając szepty. Na sali stopniowo zaczęło robić się ciszej, aż było na tyle cicho, że można było mówić. - No więc.. - odchrząknął, nie bardzo wiedząc od czego zacząć. Wiedział co ma robić, ale to nie chciało mu przejść przez gardło. Spojrzał na dyrektorkę, i widząc jej nieustępliwy i surowy wzrok wiedział, że nie ma innego wyjścia, jak tylko to zrobić. Mimo to postanowił jeszcze spojrzeć na Iruke, być może on mu odpuści. Jednak nie. Patrzył na niego bardzo podobnie co dyrektorka. Westchnął w duchu i znów spojrzał na tłum rówieśników, stojących w rzędach i wlepiających w niego swoje spojrzenia. Uczniowie powoli zaczęli się irytować, tym przedłużaniem całej sprawy.
- Chciałem powiedzieć.. – odezwał się ponownie, urywając w połowie zdania. - Chciałem... chciałem przeprosić.. - już na te słowa większość uczniów zrobiła wielkie oczy - ..Akasune. - Sasori wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu, bo nie spodziewał się publicznych przeprosin z jego strony. Ci którzy wiedzieli o kogo chodzi, spojrzeli na czerwonowłosego. - To zdjęcie, to nie był on. Wkleiłem tam tylko jego głowę – dodał dla wyjaśnienia, ponownie przykuwając uwagę zgromadzonych. Mówił to co kazał mu mówić Iruka, czyli prawdę. - Tak naprawdę, to były moje jaja, bo Sasori nie ma takiego dużego – powiedział po chwili, na co niektórzy parsknęli śmiechem, a inni poczuli się zażenowani, w tym Sasori. Już nawet nie czuł się zawstydzony jego obelgą na temat długości jego przyrodzenia. Hidan widząc, że dyrektorka kroczy ku niemu od razu dodał – Żartowałem. To było zdjęcie jakiegoś gościa z internetu – po tych słowach zakończył swoją przemowę, choć chciał jeszcze dodać, ze zmuszono go do tych przeprosin, ale wiedział, że nie pozwolili by mu na to. Dyrektorka zakończyła apel, przypominając uczniom o grudniowych egzaminach. Wszyscy zaczęli wychodzić z sali i kierować się do swoich klas, gdzie zaraz miały zacząć się lekcję. Szarowłosy wyszedł na korytarz i odetchnął z ulgą. To naprawdę było dla niego ciężkie, jeszcze cięższe niż myślał. Musiał się upokorzyć przed całą szkołą, miał więc tylko nadzieję, że świetnie grał wyluzowanego. Nigdy nie przyznałby się, że miał tremę, a serce waliło mu tak mocno, że miał wrażenie, że wyskoczy mu na zewnątrz.
- A więc to dlatego nie było cię w szkole przez ostatnie dwa dni – usłyszał głos Konan i od razu spojrzał w jej stronę. Domyślała się, że nie przychodził do szkoły, bo nie chciał przepraszać Sasoriego, chciał to odwlec. Wiedziała jaki jest na punkcie przepraszania kogokolwiek. Nie potrafił przyznać się do błędu. - Całe szczęście.. już myślałam, że coś..
- To nie dlatego! – wpadł jej w słowo, choć za chwilę pomyślał, że mógł z tym poczekać. Patrzyli chwilę na siebie, a on widział jak twarz niebieskowłosej z radosnej zamienia się w smutną.
- A więc jednak... - powiedziała cicho. Nie musieli rozmawiać, rozumieli się bez słów, co czasami Hidana przerażało. Nie lubił gdy ktoś czytał z niego jak z otwartej księgi. Konan była w tym dobra, znała ich wszystkich na wylot. Odwrócił od niej wzrok, nie chcąc by tak na niego patrzyła, nie znosił współczucia. - Tak mi przykro – powiedziała podchodząc do niego. Przytuliła się do Hidana, a on nijak na to zareagował. Po prostu stał, gapiąc się w pustą przestrzeń.
- E, zakochana para, bo Yahiko będzie zazdrosny – rzucił Dei, który właśnie do nich podszedł. Po chwili Konan odlepiła się od szarowłosego.
- I bardzo dobrze – powiedziała pokazując język blondynowi. Yahiko i tak nie było, zapewne znowu się spóźni, a ona wciąż się na niego jeszcze trochę gniewała, więc obecnie nie obchodziło ją, co sobie rudy pomyśli. Nagle na końcu korytarza zauważyła czarnowłosego. - Itachi! - krzyknęła i pobiegła w jego stronę. Chłopak zatrzymał się słysząc jej głos. - Daj mi spisać fizykę, nie potrafiłam tego zrobić – rzuciła, gdy tylko znalazła się przy nim.
- Pięćdziesiąt jenów – powiedział wyjmując zeszyt z torby i podając go dziewczynie.
- Chyba żartujesz.. Dawaj ten zeszyt i się ciesz, że masz dla kogo odwalać pracę domową – wzięła od niego zeszyt i walnęła go nim w głowę, po czym machając mu ruszyła w ustronne miejsce przepisać pracę domową. Itachi patrzył za nią z politowaniem. Była okrutna.. w życiu by się z taką nie ożenił.

     Lekcje, lekcjami, jedni uważnie słuchali i z pasją notowali każde słowo nauczyciela, inni zaś rysowali w zeszytach, jednym uchem wpuszczając, a drugim wypuszczając to co mówił nauczyciel, a jeszcze inni w ogóle nie słuchali. A byli też i tacy, którzy lubili zdrzemnąć się na lekcji. Jednym z takich osób był Hidan, który na lekcji Biologii po prostu zasnął, przez co za karę został zapytany z ostatnich lekcji. Wydukał to co wiedział, i dostał dwóje. Jego radość z tego powodu była nie do opisania, bo przeszedł po klasie i poprzybijał wszystkim piątki... prawie wszystkim, Sasoriego ominął udając, że go nie widzi, a i czerwonowłosy, nie był z tego powodu zawiedziony. Trudno go było uspokoić, z tej radości zmarnował osiem minut lekcji. Według nauczycielki zmarnował, bo cała klasa cieszyła się wygłupami szarowłosego, i była mu wdzięczna za ich przedłużanie. Po czterech godzinach, przyszła pora na przerwę obiadową, czyli tak zwany lunch. Sasori nie trzymał się z nikim blisko. Po tym incydencie ze zdjęciem ludziom było głupio że się nabrali, ale wstydzili się do tego przyznać i przeprosić Sasoriego, więc oddalili się od niego jeszcze dalej niż było to na początku tego semestru. Z tego powodu czerwonowłosy samotnie stał na dachu, opierając się o niewielki murek sięgający wyżej niż do pasa, który miał zabezpieczyć przed wypadkiem. Patrzył na dziedziniec szkolny i na domy widniejące w dole miasta. Szkoła stała na wzgórzu, dlatego też z jej dachu był niesamowity widok. Liście prawie już ze wszystkich drzew poopadały, świat mienił się w kolorach jesiennych liści. Z góry wyglądało to naprawdę niesamowicie.
- Zawsze uciekasz przed ludźmi? - usłyszał znajomy głos i odwrócił się ku wejściu na dach. Sasori ujrzał Deidare, stojącego przed nim z rękami w kieszeni. Nie miał pojęcia po co przylazł.. i jak go tu znalazł, ale też nie zawracał sobie głowy takimi rozmyśleniami.
- Nie uciekam – rzucił tylko i z powrotem odwrócił się na widok dziedzińca. Dei stał chwilę patrząc na niego bez żadnej reakcji, dopiero po chwili ruszył się i podszedł bliżej Akasuny, również opierając się o murek.
- Wsypałeś Hidana – powiedział po dłuższej chwili milczenia. Był tego pewny, bo Hidan wygłosił parę godzin temu publiczne przeprosiny... z drugiej strony jednak, można było przypuszczać ,że szarowłosy jest sprawcą tego wstydliwego dla Akasuny żartu, mimo to nie sądził, by dyrektorka wydała taki rozkaz bez żadnych dowodów.
- Nawet jeśli, to co? - burknął niezadowolony z oskarżenia. Była to prawda, ale nie czuł się z tym dumny. Nie lubił skarżyć, choć może czasem powinien.. Sam by rozwiązał tę sprawę, gdyby tylko był silniejszy. Wkurzało go, że Kakashi poświęci dla niego tylko jeden dzień w tygodniu. To było za mało, tak przecież nie może być.
- Nic – powiedział, zupełnie nie rozumiejąc oburzenia z jakim Sasori wypowiedział tamte słowa. - Zrobiłeś się ostatnio strasznie pyskaty, na początku taki nie byłeś – zauważył. Sasori sam dobrze wiedział, że na początku semestru mało się odzywał, to się akurat nie wiele zmieniło, ale był raczej cichy i nikomu nie wadził. Teraz zaczynał powracać do siebie. Pewnie w oczach Deidary musiał wyglądać na osobę która wiecznie zrzędzi i odpowiada burknięciami, a przecież taki nie był. Po prostu nie wiedział jak się ma zachować w jego towarzystwie. Jeśli będzie soba, to czy wyjdzie mu to na dobre? Co jeśli mu zaufa, i zostanie zdradzony? Czy może ufać komuś, kto nigdy mu nie pomógł gdy był bity przez Hidana, i tylko patrzył jak wysoki idiota go męczy. Nie miał zaufania do kogoś takiego.
- Może – odpowiedział, nie siląc się na dłuższe wywody. Bo po co? Nie musi być z nim szczery ani dokładny, będzie wymijający, to najlepszy sposób by nie dać się zranić kumpelską zdradą... o ile mógł go już nazywać kumplem.
- Jesteś bardzo kreatywny – rzucił sarkastycznie. Do prawdy ciężko było się z nim dogadać, ale jakoś polubił tego ciapę. Był niewysoki, często się złościł, a do tego pyszczył, ale jak przyszło co do czego to nie potrafił oddać ciosu... Mocny w gębie, ale w czynach już nie bardzo.. mimo tego był uroczy.
- Może – wzruszył ramionami. Na te słowa Deidara zaśmiał się. Jego znudzony ton go rozbawił, chyba jego samego nudziły jego własne odpowiedzi.
- I z czego się śmiejesz? - spojrzał na niego unosząc lekko brew. Nie rozumiał go, był dziwny. Zazwyczaj poważny i stonowany, a teraz śmieje się nie wiadomo z czego.
- Z ciebie – odpowiedział najzupełniej szczerze, ale za nim Sasori zdążył coś powiedzieć, ten od razu dodał – Co zrobisz, jeśli Hidan będzie chciał się zemścić za to, że go wsypałeś? Oddasz mu? - spojrzał na niego pytającym spojrzeniem. Trwała chwila ciszy nim Sasori raczył mu odpowiedzieć.
- Mooożee – rzucił przeciągle. Nawet nie zastanawiał się nad tym co zrobi. Co prawda brał pod uwagę fakt, że Hidan będzie chciał mu za to dokopać, i nie sądził by nauczył się tak szybko samoobrony od Kakashiego. Deidara westchnął słysząc jego odpowiedź, po czym złapał Sasoriego za policzek i po wyciągał go w taki sposób jak robią to ciotki, które przyjeżdżają w odwiedziny do kogoś kogo dawno nie widziały.
- Jesteś słodki – stwierdził tarmosząc jego policzek. Sasori był tak zdezorientowany, że nawet nie zdążył zareagować na ten okrutny czyn. Dei puścił go, a gdy tylko to zrobił Sasori natychmiast przyłożył dłoń do swojego lekko zaczerwionego policzka.
- Powaliło cię? - zapytał patrząc na niego z politowaniem, gdy już doszedł do siebie.
- Może – odpowiedział mu tym samy, po czym wyszczerzył się do niego w cwanym uśmiechu.
- Chyba na pewno.. - dodał odwracając od niego wzrok. Nawet jego babcia nigdy nie robiła mu takich ciągutek na policzkach. Całe szczęście, bo to okropne uczucie.
- Hidanem się nie przejmuj, pogadam z nim. Nie powinien chcieć się zemścić – zapewnił go po chwili.
- Przed chwilą mówiłeś co innego – jak można być tak zmiennym? I jak on ma zaufać takiemu komuś.
- To było tylko przypuszczenie. Tak więc nie panikuj...
- Nie panikuję... - burknął niezadowolony z tego tekstu.
- I bardzo dobrze – Nie wyglądał na spanikowanego, ale był niemal pewien że odczuwa jakiś lęk, bo to chyba niemożliwe żeby tak z dnia na dzień wyzbyć się lęku przed Hidanem. A może.. on nigdy się go nie bał bo jest masochistą? Kto go tam wie. Nie wnikał w jego fetysze. Zaproponował Sasoriemu pójście z nim do Konan, Yahiko i reszty.. również Hidana, ale Sasori po prostu odmówił, tłumacząc się, że innym razem, a więc zmuszać go nie zamierzał. Wyszedł więc z dachu zostawiając tam Sasoriego samego, nie na długo jednak bo po dziesięciu minutach zaczęła się lekcja i chcąc nie chcąc, czerwonowłosy, jak i inni uczniowie, musieli wrócić do klas.

     Lekcja matematyki z profesorem Ibikim, trwała w najlepsze. Rudowłosy chłopak siedział w czwartej ławce w rzędzie pod ścianą, i pod party na ręce starał się uważnie słuchać profesora. Jednak było to dla niego zbyt trudne, bo jego powieki były naprawdę ciężkie i musiał uważnie pilnować się, by nie zasnąć. Matematyka była dla niego katorgą, nie lubił jej i nawet nie bardzo potrafił. Nie dość, że ten przedmiot go nudził to miał jeszcze bardzo senny dzień, przez co już kompletnie nie mógł się skupić na głosie profesora. Co zamknęły mu się oczy, natychmiast je otwierał. W końcu zasnąć na lekcji Ibikiego, było jednoznaczne z wyrokiem śmierci. Przynajmniej.. w jego mniemaniu. Pomimo że profesor zawsze mówił donośnie i wyraźnie, on w tej chwili nie potrafił zrozumieć ani jednego słowa. Do jego uszu dochodził bełkot, którego nikt by nie był wstanie nawet przetłumaczyć. Po chwili nie wytrzymał i osunął się na ławkę. Był tak bardzo senny, że gdyby nawet wstał to usnąłby na stojąco. Spał co prawda pięć godzin, dla niektórych to wystarczająco dużo, on jednak potrzebował co najmniej siedmiu żeby się wyspać. I co mu przyszło z grania w gry po nocach? Zapewne będzie powtarzał, że nigdy już więcej nie będzie grał tak długo, a potem o tym zapomni i znów odpali grę po godzinie dwudziestej drugiej.
- A więc tak jak obiecałem w wczoraj – ciągnął profesor. - Skoro zostało jeszcze trochę lekcji do końca, to popytam. - W klasie rozległy się odgłosy niezadowolenia i marudzenia, mimo to nikt nie śmiał zaproponować rezygnacji z tego pomysłu, bo i tak wszyscy wiedzieli, że profesor Ibuki nigdy nie zgodzi się na takie coś. Jego słowa nigdy nie były rzucane na wiatr. Nauczyciel rozejrzał się po klasie, zastanawiając się kogo tu dzisiaj przyłapać na lenistwie i nie uczeniu się bieżących tematów, a że akurat stał na ukos od ławki Yahiko, nie miał problemów by zobaczyć, że chłopak smacznie sobie śpi. Zmarszczył brwi i stanowczym krokiem podszedł do chłopaka. Klasa powiodła za nim wzrokiem. Wszyscy w duchu już współczuli rudemu koledze. Nagato zaczął siebie winić, że nie obejrzał się do przyjaciela i go nie obudził. Przecież to było podejrzane, że Yahiko nie próbuje go zagadać na lekcji. Profesor bez żadnych ceregieli, chwycił Yahiko za kołnierz mundurka i siłą podniósł go z ławki. Na ten gest, piętnastolatek automatycznie się wybudził. Niedługo musiał myśleć, żeby zorientować się w jakiej znalazł się sytuacji. Nauczyciel zaciągnął go pod samą tablicę i tam go dopiero puścił. Yahiko momentalnie ożył, zupełnie zapominając o tym, że chciało mu się spać.
- Ja... - wypalił, ale po chwili się zaciął. Nie wiedział co powiedzieć dalej.
- Pisz – powiedział Ibiki, podając mu czarny flamaster. - Rozwiąż przykład na tablicy – rzucił stanowczym głosem, a chłopak nie chętnie podszedł to białego prostokąta na ścianie i zaczął bazgrać na nim zadanie, dyktowane przez profesora. Jak się okazało zadanie, nie było takie trudne jak myślał więc dostał tróję i uwagę za to, że spał. Po dzwonku Yahiko oznajmił Nagato, że idzie do higienistki przespać się jedną godzinę, i żeby powiedział to nauczycielce na kolejnej lekcji. I przypomniał też mu, żeby pogadał z Konan, na co Nagato się skrzywił, ale obiecał, że to zrobi. Gdy tylko rudowłosy wyszedł z sali, Nagato rozejrzał się po klasie w poszukiwaniu przyjaciółki. Nie bardzo miał ochotę robić to, zwłaszcza, że wiedział iż Konan prędzej czy później wybaczy chłopakowi. Jednak zwlekał z tym już zbyt długo, a chciał mieć to z głowy. Po chwili odnalazł wzrokiem niebieskowłosą i podszedł do niej. Dziewczyna rozmawiała z koleżankami z klasy, nie przysłuchiwał się tej rozmowie, od razu się wtrącił, choć jak najbardzie kulturalnie. W końcu to Nagato.
- Przepraszam.. czy mogę na chwilę pożyczyć Konan? - Żadna z koleżanek dziewczyny, nie miała nic przeciwko, jak i sama porywana również nie miała pretensji. - Możemy pogadać?
- Jasne. Wiesz, że zawsze możemy – powiedziała z uśmiechem, po czym pociągnęła go za ręke i wyszła z nim na korytarz. Gdy znaleźli już ciche miejsce, Konan usiadła na parapecie, a Nagato się o niego oparł.
- No więc... - zaczął zastanawiając się, jak to powiedzieć, by niczego nie zepsuć. - Chodzi o Yahiko.
- Mogłam się domyślić – westchnęła teatralnie. - Co? Zmusił cię do pogadania ze mną? - uśmiechnęła się wymownie. Ona już dobrze zna tego rudego głupka.
- Skąd wie.. To znaczy... - odchrząknął. - Nie prawda. - Miało być to brzmieć jak najbardziej prawdziwie, ale zupełnie mu nie wyszło.
- Pinokio umiał lepiej kłamać, tyle że nos go zdradzał... - powiedziała kręcąc głową z niedowierzaniem. - A ty zdradzasz się sam. - Nagato był zbyt dobry, by tak po prostu kogoś oszukać.
- No dobra, masz mnie. Ale pogódź się wreszcie z Yahiko, bo on nie da mi żyć – powiedział zrozpaczony. Czy ona zdawała sobie sprawę z tego, jaki Yahiko zrobił się marudny, gdy przestała się do niego odzywać? Ciągle tylko jęczał, że Konan go już nie kocha... jakby kiedyś go kochała.. Chyba, że jak brata, to co innego.
- Jeszcze parę dni go pomęczę – rzuciła pokazując mu język.
- Zlituj się.. - jęknął. - Jak nie dla niego, to zrób to dla mnie. On naprawdę z tego powodu cierpi, a ja przez to cierpię również.
- Oj daj spokój – walnęła go w plecy, dosyć boleśnie. Konan zawsze miała krzepę w ręce. Skrzywił się, ale udał, że nic nie poczuł. W końcu był facetem, głupio wystrzelić z takim Au, po uderzeniu dziewczyny.
- Nie bądź okrutna.. - burknął niezadowolony z tak lekkiego podejścia Konan do sprawy. Bawiła się Yahiko jak zabawką, a przecież to jej przyjaciel. Dobrze wiedziała co do niej czuł, więc jak mogła tak po prostu się z nim drażnić.
- No już, już – poklepała go po głowie, niczym grzeczne dziecko. Miała dzisiaj wyjątkowo dobry humor, bo Hidan przeprosił publicznie Sasoriego, wiedziała dobrze, że zrobił to pod przymusem, mimo wszystko i tak się cieszyła. Być może teraz przestaną sobie wchodzić w drogę, a kto wie, być może się zakolegują. Chciała by tego, ale najważniejsze było dla niej, by Hidan nie znęcał się ani nad Sasorim, ani już nad nikim więcej.
- Konan... - spojrzał na nią pretensjonalnie. - Ja mówię poważnie. - Dziewczyna westchnęła, bo dobrze o tym wiedziała. Mimo to Yahiko ją wtedy wkurzył. Wiedziała, że jak mu zaraz wybaczy, to znów będzie powtarzał stare błędy. Nigdy jeszcze na tak długo nie obrażała się na niego. Właściwie to złość jej już przeszła. Ona chciała tylko, żeby on zrozumiał co ją zabolało. Ale to był przecież Yahiko, czy może oczekiwać od niego, że nie popełni tego samego błędu drugi raz? Przecież on zawsze o czymś zapominał, był roztrzepany, przez co trudno było mu skupić się na jednej rzeczy. Jak może mu zaufać w tym, że zrozumiał gdzie popełnił błąd i że będzie pamiętał, żeby tego więcej nie robić. Bolało ją to, że jej przyjaciel bywał tak bardzo lekkomyślny.
- Nie martw się, wkrótce się pogodzimy – uśmiechnęła się do czerwonowłosego, zapewniając go tym samym, że wszystko będzie dobrze.

     W końcu nadeszła ukochana Sobota. Ukochana dla większości osób oczywiście, bo dla Deidary znaczyło to kolejne godziny w rodzinnej restauracji. Już nie mógł się doczekać, aż rodzice zatrudnią kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami do pomocy. On momentami miał już dość siedzenia po cztery, pięć godzin w pracy, za którą mu wcale nie płacili.. Oczywiście na zmianę z bratem, ale to i tak bywało nudne i męczące, zwłaszcza, że inni jego kumple soboty spędzali na lenieniu się. Tym razem stojąc za ladą, patrzył z wyraźnym niezadowoleniem na nowego klienta, który stał po drugiej stronie lady.
- Po coś tu przylazł? - rzucił do Hidana. Zawsze przychodził mu przeszkadzać, jakby nie mógł znaleźć sobie innego zajęcia.
- Przyszedłem odwiedzić kumpla, nie cieszysz się? - zapytał, bardziej retorycznie, bo miał gdzieś jego odpowiedź. Usiadł na dosyć wysokim krzesełku przy ladzie. Nie miał zamiaru stąd wychodzić.
- Nie. Dlaczego nie jesteś z dziewczyną? - zapytał z wyrzutem. Lubił spędzać czas z szarowłosym, ale gdy był w pracy on zawsze go rozpraszał, przez co dostawał ochrzany od rodzicielki, że się nie przykłada.
- Już byłem, ale teraz pojechała do dziadków – oznajmił obojętnym tonem, podpierając podbródek na ręce.
- Mogłeś pojechać z nimi... - Na pewno spędził by ciekawiej czas jadąc z dziewczyną, niż siedząc tutaj z nim.
- Nie.. jej rodzice nie bardzo mnie lubią. - Był pewien, że by go ze sobą nie zabrali.
- Nic dziwnego.. Przeruchałeś ich córkę, już na drugiej randce – rzucił oczywistym faktem. Było to dla niego trochę nienormalne, by w tym wieku tak szybko iść do łóżka. I nie myślał tak dlatego, że sam był jeszcze niedoświadczony, po prostu uważał, że seks nie jest dla piętnastolatków. Co jak taka piętnastolatka zajdzie w ciąże? Piętnastoletni rodzice? Nieodpowiedzialne decyzje i czyny.
- Ale oni o tym nie widzę – sprostował Hidan. W życiu by im o tym nie powiedział, polowali by na niego z widłami, a potem zabili. Przecież to ich ukochana córeczka. Cud, że pozwalają jej z nim chodzić.
- Dobra.. mam dużo pracy, więc spadaj – powiedział bez ogródek. Nie będzie się ceregielić z kumplem, bo jemu się nudzi.
- Taka robota to nie robota – stwierdził zaraz. Co takiego trudnego jest w przyjmowaniu zamówień i chodzeniu po żarcie do kuchni, a potem roznoszeniu jedzenia? Wydawało mu się to banalnie proste.
- W takim razie zapraszam do kuchni, trochę nam pomożesz – rzucił Dei, wskazując na drzwi prowadzące na kuchnie. Hidan prychnął.
- Nie znasz się na żartach – odwrócił głowę w bok. Nie ma mowy, by poszedł do pracy i to w kuchni. To nie był szczyt marzeń, a na pewno nie jego szczyt marzeń.
- A więc... - wskazał na drzwi wyjściowe. - Wypierdalaj. - Hidan zbeształ go wzrokiem. Jak to tak wyrzucać najlepszego przyjaciela z własnego domu... lub własnej restauracji.
- Dobra, ja tu posiedzę, a ty idź haruj. I przynieś mi coś do żarcia, bo jestem głodny – zażądał i rozsiadł się wygodnie na krzesełku. - I oby było dobre.
- U nas wszystko jest dobre – zapewnił przyjaciela.
- Nie kłam, bo sobie pójdę
- Nie kłamie, ale pójść sobie możesz – zgodził się z tą drugą częścią zdania. Hidan tylko westchnął, ale nie zrobił ani kroku ku wyjściu. Będzie tu czekać aż ten blondyn skończy pracę, i wtedy gdzieś się z nim wyrwie. Po chwili do restauracji przyszli kolejni klienci i Deidara poszedł ich obsłużyć. Po godzinie ojciec blondyna, widząc samotnie siedzącego Hidana, który robił bąbelki w napoju przez rurkę, pozwolił Deidarze wyjść wcześniej z pracy. Obaj wyszli na dwór. Idąc drogą między domami i sklepami, rozmawiali na przeróżne tematy. Zawsze mieli o czym mówić, a nawet jeśli tematy do rozmów się skończyły, to zawsze mieli o czym milczeć. Podobnie było i tym razem, po pewnym czasie zapadło milczenie, mimo to tym razem Deidara, nie zawiesił głosu na długo.
- Wiesz, mógłbyś za kumplować się z Sasorim – wypalił nagle ni stąd, ni zowąd.
- Eh... przestałbyś mnie już z tym męczyć – rzucił nie zbyt zadowolony z poruszenia tego tematu. Trudno by mu było za przyjaźnić się z kimś, kogo musiał publicznie przepraszać. Czuł się przez to upokorzony, i oczywiście zamiast winić siebie, winił Sasoriego.
- Po co robić sobie z niego wroga, on do nas.. całkiem pasuje.. - rzucił pierwszym lepszym argumentem jaki przyszedł mu do głowy. - Bywa trochę irytujący, uparty i zgryźliwy, ale jest też całkiem miły, zabawny i... fajny.
- Mówisz jak o jakiejś pannie, z którą chciałbyś mnie zeswatać – powiedział znudzonym tonem. Tak mu się to skojarzyło, nic nie poradzi. Wyjął z kieszeni swój telefon, bo już się za nim stęsknił.
- Bo tobie się wszystko z pannami kojarzy... - rzucił do niego pretensjonalnie. Psuje mu jego wspaniałe argumenty, głupek jeden. Musi wymyślić coś bardziej przekonującego. Zapadała ponowna, krótka chwila ciszy. - Posłuchaj... On nie wygląda na szczęśliwego. Wiem, że nie jesteśmy żadną spółką pomocy dla nieszczęśliwych, ale... ty też do końca nie jesteś. Może będziecie się mogli nawzajem zrozumieć, albo coś. Polubiłem go. Chciałbym wprowadzić go do naszej paczki. - Liczył na to, że tymi słowami złamie Hidana. Szarowłosy jednak milczał i to długo, był pochłonięty jedną ze. swoich gier. Deidara zaczynał już myśleć, że w ogóle go nie słuchał, ale nim zdążył się obrazić, Hidan odezwał się.
- W takim razie, jeśli mnie pokona za kumpluje się z nim – postanowił. Nie ma mowy, żeby tak po prostu wyciągnął do niego rękę.
- Jak to.. jeśli cię pokona? Masz na myśli pojedynek? - zapytał zdziwiony propozycją szarowłosego. Chociaż czy powinien się dziwić? To Hidan. Tylko on mógł wpaść na taki pomysł godzenia się z kimś przez bójkę.
- O tym właśnie mówię – zapewnił go.
- Przecież miałeś dać mu już spokój – przypomniał mu. Nie chciał żeby ten idiota znowu wpakował siebie i Saosriego w jakieś kłopoty.
- Nie będę się nad nim znęcał, to będzie wyrównana walka.
- Wyrównana? Ty zapomniałeś, że on nie umie się bić? - uniósł brew, patrząc na przyjaciela z politowaniem.
- Przecież raz mnie walną – dodał obojętnym tonem, nie przerywając gry.
- To prawda, ale on za mało w siebie wierzy, wątpię żeby to się powtórzyło znowu – ostatnie słowa powiedział bardziej do siebie, niż do Hidana. - Po za tym, gdybyś nie był wtedy taki zszokowany, od razu byś mu oddał i pewnie skończył by w szpitalu.
- Wcale nie byłem z szokowany – powiedział odrywają na chwilę wzrok od telefonu. - Dałem mu po prostu fory.
- Jasne.. - przewrócił oczami. Fory od Hidana... tego jeszcze nie było.
- Tak jak powiedziałem. Liczę na pojedynek. Spokojnie, nie zabije go – dodał widząc, że Dei chce coś wtrącić. - Sprawdzę tylko jak jest silny. Jeśli okaże się silniejszy od któregoś z was, lub ode mnie, co jest oczywiście niemożliwe, to powiedzmy, że się... z nim za kumpluję.. - jakoś trudno było powiedzieć mu te ostatnie słowa.
- W porządku.. - westchnął Dei. Nie był zbyt zadowolony z takiego układu, i wątpił, że Sasori się na to zgodzi, jednak postanowił mu to zaproponować. Być może chłopak wcale nie jest tak słaby jak mu się wydaje. Zaczynał powoli tracić nadzieję, na jakąkolwiek przyjaźń Sasoriego z Hidanem, ale mimo wszystko będzie trzymał za to kciuki jak najdłużej.

     Tego samego dnia, popołudniem Sasori wyszedł z pokoju z zamiarem wyjścia z domu. Postanowił pójść do Kakashiego, by ten wreszcie czegoś go nauczył. Doskonale wiedział o tym, że kazał mu przyjść dopiero jutro, ale on nie miał zamiaru czekać jeszcze tylu godzin, a już na pewno nie zgodzi się na to by trenować tylko raz w tygodniu. To zdecydowanie za mało. Możliwe, żę Kakashi odprawi go z powrotem, albo że nie będzie go w domu, mimo to zamierzał spróbować przekonać mężczyznę do treningów chociaż dwa razy w tygodniu. W korytarzu założył swoje czerwone trampki i założył cienką kurtkę.
- Gdzie idziesz? - zapytała Chiyo, gdy ten zdążył nacisnąć już na klamkę.
- Na dwór – oznajmił, nie wdając się w szczegóły. Wolałby babcia nie wiedziała, że bawi się w samoobronę. Niby to nic złego, ale chciał uniknąć wszelkich pytań na ten temat.
- Odrobiłeś lekcję? - dopytała, nie miała zamiaru puścić go bez odrobionych prac domowych. Co prawda jutro była jeszcze niedziela, ale ona wolała jak jej wnuk nie zostawiał wszystkiego na ostanią chwilę.
- Tak – rzucił szybko, licząc na to, że babcia po tym da mu już spokój.
- Pokaż. - A jednak się przeliczył. Oczywiście, że nie odrobił lekcji. Kto normalny w sobotę popołudniu odrabia lekcje? Był przekonany, że nikt, dlatego on też tego nie zamierzał robić. Zwłaszcza, że do lekcji, jakoś nigdy mu się nie spieszyło.
- Później.
- Pokaż teraz, bo inaczej nigdzie nie pójdziesz – założyła ręce na piersi. Nie będzie ją tutaj dzieciak spławiał jakimś później. Była pewna, że przydała by się męska ręka do jego wychowania, bo pomimo tego, że w miarę jej słuchał, to musiała się nie raz nagadać za nim zrobił to o co prosiła.
- Nie odrobiłem... - rzucił ciszej odwracając wzrok od babci. Czekał aż babci coś powie jednak milczała i dziwił się czemu. Zagryzł dolną wargę i spojrzał na babcie. Kobieta stała przed nim, patrząc na niego surowo i wskazując ręką na schody. - Odrobię później – zbuntował się. A już myślał, że dała mu spokój.
- Odrób choć część, później będziesz mieć mniej – powiedziała, nie dając za wygraną.
- Ale ja już się umówiłem – rzucił rozpaczliwie. - Teraz jak mam z kim spędzać czas, ty mi tego zabraniasz... Jak tak dalej pójdzie, to już nigdy nie znajdę przyjaciół.. - dodał smutnym głosem. Kłamał jak z nut, ale wyjątkowe sytuacje, wymagały wyjątkowych metod. Chyio po chwili westchnęła. Nie chciała by wnuk olewał naukę, cieszyła by się gdyby to właśnie naukę stawiał na pierwszym miejscu. Jednak nie mogła też patrzeć, jak siedzi sam w domu i nigdzie nie wychodzi, nie chciała by odizolował się od ludzi.
- Możesz iść – powiedziała po chwili. - Tylko wróć o dziewiętnastej – przypomniała mu.
- Okej – rzucił i wyszedł z domu Staruszka patrzyła za nim jak biegiem znika w oddali. Uśmiechała się do siebie, czując że Sasori nareszcie zaczyna żyć. Cieszyła się jego szczęściem i tym, że znalazł wreszcie sobie kolegów.
Całe szczęście, że czerwonowłosy dobrze pamiętał gdzie mieszka Kakashi. Stał właśnie przed jego drzwiami patrząc na numer domu, a gdy był już na sto procent pewien, że wszystko się zgadza, wyciągnął rękę z zamiarem zapukania do drzwi. W tej samej chwili drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Inspektor Hatake. Mężczyzna nie krył zdziwienia widząc dzieciaka stojącego przed nim, z wyciągniętą ręką do przodu, jakby miał zamiar zapukać w jego klatkę piersiową. Chłopak opuścił rękę, odsuwając się o krok. Dopiero wtedy zauważył, że Kakashi niesie na plecach jakiś sportowy sprzęt, i szybko domyślił się, że gdzieś się wybiera. Nim zdążył jednak zapytać o to, mężczyzna go uprzedził.
- Co tu robisz? - zapytał zdziwiony, zamykając drzwi na klucz. - Miałeś przyjść jutro. - Schował klucze do kieszeni i ruszył do samochodu, mijając Sasoriego jak gdyby go tam nie było. Akasuna jednak nie zamierzał tak łatwo odpuścić i ruszył za nim.
- Dokąd idziesz? - zapytał, wyrównując z nim krok.
- Grać w tenisa – oznajmił krótko wyciągając z kieszeni spodni kluczyki do samochodu.
- Od kiedy grasz? - zdziwił się. Nie wiedział o tym, jak mieszkał u niego nigdzie nie wychodził, więc było to dla niego dużym zaskoczeniem, choć zapewne nie powinno, bo przecież nie wiedział o mężczyźnie prawie nic.
- Od piętnastu lat – powiedział wsiadając do samochodu. - Do jutra – rzucił do niego, sądząc że już się go pozbył. Niestety przeliczył się, bo Sasori wlazł mu do samochodu. Rozsiadł się wygodnie i zapiął pas. - powiedziałem do jutra – patrzył na niego z politowaniem. Co za nachalny chłopak.. Kto go tak wychował? Biedni jego rodzice, załamują ręce w niebie.
- Nie mogę ćwiczyć tylko raz w tygodniu, to za mało – wyjaśnił o co mu chodzi.
- Tylko raz w tygodniu mam czas. Nic na to nie poradzę – Na pewno nie będzie każdej wolnej chwili poświęcać na treningi z tym dzieciakiem. Jakby nie miał nic lepszego do roboty.
- Bo grasz w tenisa? - zapytał bardziej retorycznie.
- Bingo. A teraz wysiadaj – Otworzył mu drzwi, lecz Sasori zaraz je zamknął. Siwowłosy zmarszczył brwi. Rządzi się jakby był u siebie, wkurzało go to.
- Przecież nie grasz w tenisa cały dzień – Był pewien, że nie spędza na korci dwudziestu czterech godzin, może jest tam dwie czy trzy godziny, nie więcej, na pewno znalazł by dla niego parę godzin. Kakashi westchnął.
- W porządku.. chcesz jechać, to nie mam nic przeciwko. Tylko nie marudź jak ci się będzie nudzić – powiedział przekręcając kluczyk w stacyjce, i po chwili ruszyli w drogę. Z uprawianego w każdą wolną sobotę sportu, nie zamierzał rezygnować. Musi mieć czas również na hobby.
- Dobry jesteś? - zapytał po dłuższej chwili milczenia. - Doszedłbyś do mistrzostw świata?
- Całkiem dobry, ale żaden ze mnie Roger Federer – odpowiedział niezbyt skromnie.
- To dlaczego jesteś policjantem, a nie sportowcem? – zapytał z czystej ciekawości.
- Bo pracę w policji lubię bardziej – wyjaśnił najprościej jak się dało. Nie zamierzał opowiadać mu w szczegółach dlaczego wybrał właśnie pracę w policji. A miał ku temu powód. I nie była nim tylko pasja do tego zawodu.
W końcu dojechali pod halę sportową, gdzie Kakashi grał w Tenisa już od paru lat. Wyszli z samochodu i skierowali się do budynku. Sasori oznajmił, że jeszcze nigdy nie grał w tenisa, ale lubi ten sport i że chętnie z nim zagra, co Kakashi nawet nie skomentował. Nie bardzo podobało mu się granie z dzieciakiem, bo już miał partnera do grania, a był nim jego przyjaciel, i jednocześnie szef, Minato. Blondwłosy mężczyzna już czekał na Kakashiego w budynku. Gdy zobaczył Sasoriego u boku mężczyzny, był zdziwiony jego obecnością. Sasori również czuł się zaskoczony obecnością Nadinspektora, bo chyba nie chciał go już nigdy widzieć. Nie ze względu przez to że go nie lubił, bo wręcz przeciwnie, ale za dużo wspomnień się z nim wiązało. Co prawda i Kakashi uczestniczył w sprawie morderstwa jego rodziców, ale z nim miał również wspomnienia spoza sprawy. Mieszkał z nim trochę, oglądali razem telewizję i jedli razem przy jednym stole. Miał z nim więcej pozytywnych wspomnień., dlatego też nie kojarzył mu się tylko z tym smutnym wydarzeniem. Mężczyźni poszli do szatni się przebrać i kazali Sasoriegmu poczekać już na korcie. Nie sprzeciwiał się tylko tam poszedł. W szatni Kakshi wyjaśnił Minato dlaczego Saosri z nim tutaj jest, i w jakich zamiarach w ogóle do niego przyszedł. Chłopak czekał na nich koło dziesięciu minut, a już zdążył się wynudzić, bo nikt nie grał w pobliskich kortach więc nie było na co patrzeć. Kakashi i Minato zaczęli grać, a Sasori bacznie się im przyglądał. Nie kibicował żadnemu z nich, ale po paru minutach gry stwierdził, że Kakashi jest trochę lepszy. Może ten ich przyjacielski mecz, nie wyglądał jak ten z telewizji, ale oglądało się go równie przyjemnie. Mimo to, po pewnym czasie Akasunie znudziło się takie gapienie jak piłka lata to w jedną to w drugą stronę. Wziął więc drugą rakietę z torby Kakashiego i podniósł piłkę leżącą w koszyku, po czym udał się pod ścianę, by sobie poodbijać. Nie zawsze wychodziło mu to tak jakby chciał, ale był w tym całkiem dobry. Jednak gdy piłka odbita od ściany zbyt mocno za często wlatywała na kort na którym grali mężczyźni, Kakashi beształ go wzrokiem, więc wolał przestać grać ze ścianą i z powrotem usiadł znudzony na ławce. Po chwili Minato zszedł z boiska i podszedł do Sasoriego.
- Chcesz zagrać? - zapytał z miłym uśmiechem.
- Ja? Mogę? - Nie był pewny czy mu wolno, w końcu za kort się płaci, a on się nie dokładał do zapłaty.
- No jasne, ja i tak muszę odpocząć – zapewnił go. Wcale nie był aż tak zmęczony, ale nie mógł patrzeć jak się dzieciak nudził. Nie znosił widoku nudzącego się swojego syna, a widok znudzonej twarzy Sasoriego mu go przypominał. Młodzi ludzie nie powinni się nudzić. Czerwonowłosy zdjął więc swoją bluzę, chwycił za rakietę i wszedł na kort. Kakashi nie odzywając się nic, od razu za serwował, a piłka przeleciała obok głowy zdezorientowanego Sasoriego.
- Nie byłem gotowy – powiedział po chwili.
- Nie dam ci forów – oznajmił. - Ani tu, ani na treningu. Przyzwyczajaj się – Sasori zmarszczył brwi, bo co to była za groźba? Ustawił się w odpowiedniej pozycji, był gotowy by odebrać piłkę zaserwowaną przez Kakashiego. Siwowłosy zaserwował drugi raz, potem trzeci, czwarty i dopiero za kolejnym razem udało mu się odbić. Gra z Kakashim nie była łatwa, musiał nabiegać się na całej swojej stronie boiska. Rzucał się za piłką, ale nie często udawało mu się ją odbić. Za wszelką cenę chciał pokazać, że jest dobry, choć nigdy nie grał w tenisa. Było to głupotą, napalając się na wygraną z kimś, kto gra od piętnastu lat. Po jednym gemie nie miał jeszcze dość, bo był zwyczajnie uparty, choć większość osób już dawno by się poddała. Po półgodzinie było po wszystkim. Sasori leżał plecami na boisku oddychając ciężko. Nabiegał się i na odbijał za wszystkie czasy, choć i tak przegrał. Kakashi pomógł mu wstać i obaj podeszli do ławki. Sasori usiadł na niej, a siwowłosy podał mu picie, po czym udał się z Minato z powrotem na boisko, by zagrać jeszcze jeden mecz. Sasori był zdziwiony, że Hatake prawie w ogóle się nie zmęczył i że ma jeszcze ochotę na jeden mecz. Co prawda, nie był wymagającym przeciwnikiem, ale mimo wszystko, samo odbijanie piłki bywa już męczące.
- Dobry jest, nie uważasz? - odezwał się Minato, gdy byli już na boisku.
- Dobry? Nie zauważyłem – rzucił półżartem, po czym zaserwował piłkę w stronę blondyna.
Po godzinie w końcu opuścili halę sportową. Kakashi podwiózł Sasoriego pod sam dom, choć chłopak nalegał by jeszcze dzisiaj potrenowali, ale mężczyzna odmówił.
- Nauczył bym się więcej gdybym trenował dwa razy w tygodniu – burknął za nim odpiął pas.
- Jutro i tak będzie cię wszystko boleć, lepiej nie dokładać do tego kolejnego wysiłku – Był pewny, że będą go boleć mięśnie, po tym jaki dał mu wycisk na korcie, dziwił by się gdyby nic go nie bolało. Zresztą sam chciał grać, do tego był jak zwykle zbyt pewny siebie i przegrał zdziwiony dlaczego. Musiał się jeszcze wiele nauczyć.
- Pf.. nie myśl sobie, że jak cokolwiek będzie mnie boleć, to nie przyjdę na trening – rzucił odpinając pas. Przejrzał tego gościa, na pewno specjalnie tak go wymęczył, by zrezygnował z treningów, ale on i tak się nie podda.
- Nawet nie śmiem.. - powiedział obojętnie. - Jutro o dziesiątej – dodał, wyjmując z kieszeni kurtki papierosa.
- Co tak wcześnie? - Chciał się wyspać, w końcu to niedziela.
- Jak nie pasuje, możesz w ogóle nie przychodzić – powiedział, odpalając papierosa samochodową zapalniczką.
- Dobra, dobra. Przyjdę – Po tych słowach wyszedł z samochodu zamykając za sobą drzwi. Po chwili zniknął za drzwiami domu, a Kakashi odjechał w tylko sobie znanym kierunku.


Od Autorki: No i kolejny rozdział. Wiem, że znowu długa przerwa O: Znów myślałam, że minęło dopiero dwa tygodnie T-T. I co jeszcze hm... Jakoś tak średnio podoba mnie się ten rozdział.. to znaczy czuje jakiś taki niedosyt. Coś mogłam dodać, coś zmienić, ale nie mam pojęcia co. Myślałam nad tym i myślałam, i nic mi nie przyszło do głowy, co zrobić by czuć satysfakcję i zadowolenie z ukończonego rozdziału dwunastego. Ale mam nadzieję, że wam się jakoś będzie podobać :) 

Też tak chce wymiatać ze szczotką O: Sprzątanie było by ciekawsze xD


Ale Bebopem nigdy nie będę :<

A tak w ogóle, widzieliście już twarz Kakashiego? O.o
Nie to żebym się spodziewała innej, ale... no mogła by być bardziej męska xD
No i jak ja mam teraz opisywać Kakashiego twardziela z taką twarzą?
Kishimoto, mógł zostawić to tajemnicą, każdy wyobrażał by sobie jak chciał, o! xD