Niedzielnego poranka Sasori nie mógł
doczekać się najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie. Położył
się nawet wcześniej spać, by jak najszybciej zleciał mu czas do
niedzieli, aż sama Chiyo nie mogła uwierzyć własnym oczom, że
jej wnuk bez żadnych upominań kładzie się spać, i to o
dwudziestej pierwszej. Jak nigdy. Czerwonowłosy zerwał się z łóżka
już o przed siódmą rano, ale że było jeszcze trochę czasu do
wyjścia, zjadł śniadanie na spokojnie i udał się na cmentarz.
Stamtąd od razu udał się do domu Kakashiego. Siwowłosy mężczyzna
był jeszcze w proszku i mył dopiero zęby gdy otworzył drzwi
chłopakowi. Spojrzał zaspanym wzrokiem na zegarek, po czym z
powrotem przeniósł wzrok na Sasoreigo.
- Co tak wcześnie? - zapytał znudzonym
tonem.
- Przecież sam kazałeś mi przyjść
na dziesiątą – rzucił patrząc na niego z politowaniem. Była
prawie równa dziesiąta, a nawet pięć minut po, więc to nie jego
wina, że Hatake wybrał tak wczesną porę. Przecież mówił mu, że
to za wcześnie, ale ten się uparł.
- Wybacz.. zapomniałem – po tych
słowach zaprosił Sasoriego do środka i od razu na wejściu Chiaki
, owczarek niemiecki, przybiegł przywitać się z czerwonowłosym.
Lizał go i łasił się do niego, skomląc przy tym ze szczęścia.
Sasoriemu zrobiło się miło, że pies tak się za nim stęsknił,
to też spędził z nim czas na zabawie, póki Kakashi się nie
wyszykował. Gdy Inspektor był już gotowy, niespełna
czternastolatek, wstał z podłogi i spojrzał na niego.
- To... gdzie będziemy ćwiczyć? -
zapytał, był ciekawy czy Kakashi wynajął jakąś sale, albo może
zabierze go tam gdzie on zawsze ćwiczy, bo chyba ćwiczyć musiał.
Nie sądził by trenowali w tej klitce.
- Na dworze – oznajmił, zakładając
na siebie kurtkę. Trochę to zdziwiło Sasoriego, bo na dworze wcale
nie było ciepło, a na pewno nie aż tak by od razu tam ćwiczyć.
Nawet już na wuefie nie ćwiczą na dworze, bo wuefiści uważają,
że za zimno. Kakashi wziął ze sobą psa i wyszli z domu. Nie szli
daleko, zatrzymali się na znanej już Sasoriemu małej łączce, na
której to kiedyś pies Kakashiego mu uciekł.
- Dlaczego tutaj? - Nie bardzo był co
do tego przekonany, w pobliżu były domy, a wolałby żeby ludzie
nie patrzyli na jego wyczyny. Zwłaszcza teraz, gdy jest słaby.
- A znasz lepsze miejsce? - rzucił
retorycznie. Mało ludzi tutaj przychodziło, od czasu do czasu ktoś
puścił psa, ale nikt sobie nie wadził, ani nie przeszkadzał, więc
uznał to miejsce za idealne. Zresztą nie chciało mu się szukać
innego, i nie chciał też tracić pieniędzy na wynajmowanie sali.
Sasori wzruszył jedynie ramionami. Najważniejsze było w końcu by
się czegoś nauczył nie ważne gdzie, więc jakoś przecierpi jeśli
ktoś będzie się na niego gapił.
- To czego mnie najpierw nauczysz?-
zapytał zniecierpliwiony.
- Najpierw, powiedz mi czy nie jesteś
na nic chory? - To pytanie zaskoczyło Sasoriego. Nie miał pojęcia
dlaczego miałby interesować te informacje siwowłosego.
- Cierpię na bezsenność... -
powiedział po chwili namysłu. Był raczej zdrowy, jedyny problem to
bezsenność, ale miał na nią leki więc nawet mu nie
przeszkadzała.
- Nie o takie choroby pytam – rzucił
odpalając papierosa. Sasori przegonił dłonią drażniący go dym.
Nie znosił tego smrodu. Gdy mieszkał u mężczyzny, ten jakoś
ograniczał się z paleniem, teraz widocznie o tym zapomniał. -
Chodzi mi o serce, astmę, tarczyce i tak dalej – wyjaśnił. Nie
mógł trenować osoby z takimi chorobami tak samo jak zupełnie
zdrową osobę. Nie był lekarzem ale dobrze wiedział, że człowiek
chory na serce czy astmę, nie może tak samo się męczyć, jak
człowiek zdrowy.
- Nie, nie choruje na takie choroby –
powiedział po chwili. Teraz zrozumiał dlaczego o to pytał.
- W porządku. - powiedział puszczając
psa ze smyczy. - Od teraz mów do mnie trenerze – powiedział
zupełnie poważnie, ale Sasori wziął to za żart, więc nawet nie
zwrócił głębszej uwagi na te słowa. - Dwadzieścia okrążeń –
wydał rozkaz, a Sasori stanął jak wryty.
- Ile...? - Trochę się zdziwił, bo
nie miał pojęcia dlaczego każe mu biegać i to aż tyle okrążeń.
- Dwadzieścia okrążeń – powtórzył.
- Po co? Nie przyszedłem tu biegać
tylko uczyć się bić – wyjaśnił mężczyźnie, sądząc że
zupełnie zapomniał w czym miał mu pomóc.
- Nie będziesz umiał się bić jeśli
nie będziesz silny – wyjaśnił najprościej jak się dało.
- Co ma bieganie do bycia silnym? - nie
rozumiał, uważał to za bezsensowną i zupełnie zbędną rzecz.
- Bardzo dużo. Biegając wyrabiasz
kondycję i mięśnie. Tak więc, dwadzieścia okrążeń –
powtórzył, dopalając swojego papierosa, po czym rzucił peta na
ziemię i przydeptał butem.
- Skąd wiesz, że nie jestem silny... -
burknął. Od razu stwierdził, że jest słaby, ale przed cieżnie
mógł wiedzieć, czy ma jakieś pokłady siły. - Może jestem. -
Kakashi westchnął.
- Niech ci będzie – wyciągnął
przed siebie rękę i skierował otwartą dłoń ku Sasoriemu. -
Uderz – powiedział. - Najmocniej jak potrafisz.
- Co jak ci złamie rękę? - zapytał z
obawy, że tak się może stać. Sam nie uważał się za kogoś
silnego, ale to przecież tylko dłoń.
- Bez obaw. Wal – rzucił
niewzruszony. Nie bał się o swoją dłoń, bo nie z takimi jak
Sasori się bił. Chłopak zrobił więc jak kazał. Zacisnął dłoń
w pięść i z całej swojej siły uderzył Kakashiego w otwartą
dłoń. Mężczyzna ani drgną. Wciąż patrzył na dzieciaka tym
samym ospałym i obojętnym spojrzeniem, co jeszcze przed chwilą nim
zdążył go uderzyć.
- I co? - zapytał Sasori po chwili
ciszy.
- Tak więc – odchrząknął. - Jak
mówiłem, dwadzieścia okrążeń.
- Jesteś okrutny.. - burknął i
zrzucając swoją kurtkę, zaczął obiegać całą łączkę. Po
mimo, że było to pole, z paroma drzewami i krzakami, to liczyło
trzysta metrów. Kakashi za ten czas porzucał psu patyka, z czego
Chiaki się bardzo cieszył, jak zwykle zresztą, bo było to jego
ulubione zajęcie na spacerze. Nie ma to jak aportowanie. Przy
siódmym okrążeniu Sasori miał już dość. Doszedł do wniosku,
że nie powinien na początku biec jak szalony, bo za szybko się
zmęczył. Teraz przybrał wolniejszy bieg, mimo to i tak siły
szybko z niego uchodziły. Mimo to nie należał do tych co szybko
się poddają, więc postanowił jeszcze wytrzymać, choć do
dwudziestu okrążeń, jeszcze trochę mu brakowało. Choć to
trochę, dla niego było o wiele za dużo. Gdy zwalniał do tego
stopnia, że pawie szedł, Kakashi od razu zwracał mu na to uwagę i
kazał biegać. Po dwunastym okrążeniu, Sasori pękł.
- Nie mam siły... - wydyszał
podpierając się na własnych kolanach. Czuł że mógłby się
przemóc i zrobić jeszcze jedno lub dwa okrążenia, ale po co się
zbytnio przemęczać, przecież zapewne będą też inne ćwiczenia,
musi mieć siłę na nie.
- Powiedziałem dwadzieścia okrążeń,
wyraziłem się chyba jasno – rzucił stanowczym tonem. Na co
Sasori nie zareagował pozytywnie. Dlaczego mu rozkazuje? On go tylko
poprosił o pomoc, nie o rozkazywanie. Po prosił go by pomógł mu w
samoobronie, a nie w bieganiu, bo biegać to on umie i to bardzo
dobrze.
- Przejdźmy już do ćwiczeń typu jak
komuś przywalić.. oczywiście, jak ktoś będzie się narzucał –
powiedział udając, że nie słyszał jego rozkazu.
- Do tego przejdziemy później, teraz
dokończ okrążenia – Nie dawał za wygraną. W końcu on
najlepiej wiedział, jak uczynić go silniejszym. Co prawda nie każdy
miał takie same metody, ale on dobrze wiedział dzięki jakim
metodom on stał się silny, choć jeśli chciał by być naprawdę
dobry w walce, to musiałby iść do Minato, który w tej kwestii był
lepszy od niego.
- Nie chcę już biegać. Zrobiłem
dwanaście okrążeń, to więcej niż połowa. Chcę uczyć się
ciosów...
- Zawsze dostajesz to co chcesz? -
zapytał przerywając mu.
- Nie. - Nie spodobało mu się to
pytanie. Nie zawsze dostawał to co chce, nawet od rodziców. Byli
nadopiekuńczy i dużo mu zabraniali, ale co prawda też na wiele się
zgadzali, na wiele jego zachcianek, mimo to nie na wszystkie. - Po
prostu chcę się nauczyć bić.
- To cię właśnie uczę. Biegaj –
powtórzył, nie chcąc już słyszeć sprzeciwu.
- Nie. - powiedział zaciskając pięści.
Nie miał sił na bieganie. Nie rozumiał po co to wszystko? Chciał
tylko głupiej samoobrony, nauki ciosów, pozycji jakie należy
przyjąć gdy ktoś go zaatakuje. Nie chciał biegać.
-W takim razie, możesz wracać do
domu, bo ja nie będę uczyć kogoś kto nie słucha moich poleceń –
Te słowa zdziwiły Sasoriego. Dlaczego ten facet zrobił się dla
niego taki niemiły? Sam zgodził się mu pomagać, a teraz stroi
dziwne fochy.
- Możemy się dogadać.. Naucz mnie
tego co chce i dam ci spokój – powiedział sądząc, że to coś
zmieni.
- Nic z tego. Albo wykonujesz wszystkie
moje polecenia, albo znajdujesz sobie kogoś innego do pomocy – Nie
miał zamiaru ceregielić się z tym dzieciakiem. Pomaga mu z własnej
woli, z dobrego serca, a on mu tutaj wydziwia. Chciał być silny, to
chciał go nauczyć i siły i jednocześnie dyscypliny bo dzieciak ma
jej za mało. A jeśli chce być silny, to bez dyscypliny tego nie
osiągnie.
- To ja cie poprosiłem o pomoc, więc
powinieneś się dostosować do mnie – powiedział, jakby to było
oczywiste. Nie sądził, że w tym co mówi jest coś złego i
nietaktownego, nie zastanawiał się nad tym, mówił to co uważał
za słuszne. Kakashi patrzył na niego zażenowany.
-Wracaj do domu – powiedział po
chwili, i podszedł do psa by zapiąć mu smycz. Sasori podniósł
swoją kurtkę z ziemi i zacisnął zęby. Nie podobało mu się to.
Cieszył się na ten dzień, dopiero co zyskał trenera, a już go
stracił. Nie lubił słuchać rozkazów, ale przecież chciał
pomocy Kakashiego. Nie miał pojęcia, że mężczyzna podczas
treningów zacznie mu aż tak rozkazywać. Nie chciał wracać do
domu. Podszedł do Kakashiego.
- No dobra... będę wykonywał
polecenia – powiedział, nie patrząc na siwowłosego. Głupio mu
było przyznać się do błędu.
- Za późno – rzucił ruszając z
psem w stronę domu. Niech się chłopak trochę pomęczy z
przekonaniem go, chciałby wiedzieć, jak bardzo mu na tym zależy.
- Zaczekaj! - zawołał za nim. Kakashi
zatrzymał się i odwrócił do czerwonowłosego. - Przepraszam... -
rzucił ciszej. - Ja po prostu.. nie lubię jak ktoś mi rozkazuje..
tylko moi rodzice mogli to robić i kiedy to nie są oni.. czuję się
dziwnie zły. Nie wiem dlaczego. Chcę żebyś mnie uczył –
zdecydował się na głębsze wyznanie, w końcu naprawdę bardzo
chciał stać się silniejszy.
-Rozumiem. A więc jeśli będziesz
wykonywał moje rozkazy, to będę dalej cię uczył – oznajmił
znów puszczając psa ze smyczy. Powrócili do treningu. Sasori
dokończył dwadzieścia okrążeń, po czym przeszli do innych
ćwiczeń, które Sasoriemu również niezbyt odpowiadały, bo chciał
jak najszybciej przejść do meritum, ale tym razem marudził cicho
pod nosem, by nie wkurzyć Kakashiego.
Następnego dnia Sasoriego wszystko
bolało. Każdy mięsień, każda kość. Ledwo wstał z łóżka.
Gdyby wiedział, że Kakashi da mu taki wycisk, nie grałby z nim w
sobotę w tenisa. Nie dość, że po tym czuł się trochę obolały,
to jeszcze ćwiczenia siwowłosego dodały mu cierpienia. Pomyślał
przez chwilę, że jest to dobry sposób na to, by wymigać się od
lekcji, jednak szybko pozbył się tej myśli, przypominając sobie,
że przecież babcia nic nie wie o jego treningach i gdyby
powiedział, że bolą go mięśnie, na pewno by dopytywała. Bez
słowa więc wyszedł z domu. Pomyślał nawet, że ćwiczenia raz w
tygodniu w zupełności mu wystarczą, bo nie wiedział, że będzie
aż tak ciężko. Nie rozumiał taktyki Kakashiego, jego sposobu na
uczenie, jednak postanowił mu zaufać. Bo jak nie jemu, to komu?
Mógł zaufać jeszcze babci, ale ona nie nauczy go samoobrony.
Chociaż czasami jak się zdenerwowała potrafiła przerazić nawet
najsilniejszych. On sam uważał swojego ojca za człowieka nie
bojącego się niczego, jednak nawet on wymiękał przy Chyio. Nim
zdążył wejść do klasy, został brutalnie pociągnięty za
mundurek. Zdezorientowany spojrzał na winowajcę i naprzeciw siebie
ujrzał Deidare.
- Co chcesz? - zapytał, wygładzając
pomięte miejsce ubrania.
- Pogadać – oznajmił. Na prawdę
chciał spróbować, za kumplować Hidana z Sasorim. Jeśli to nie
wyjdzie to trudno, ale przynajmniej będzie miał satysfakcję, że
się starał.
- O czym? - rzucił obojętnie. Z jednej
strony cieszył się, że blondyn tak siędo niego ostatnio
przyczepił, poczuł się lubiany i chciany, z drugiej jednak strony
było to dosyć irytujące, bo czuł że chłopak czegoś konkretnego
od niego chce. Do tego też nie miał pewności czy to wszystko jest
naprawdę, czy tylko udaję dobrego kolegę.
- Chciałbyś się przyjaźnić z
Hidanem? - wypalił od razu. Sasoriego trochę zszokowało to
pytanie, dlatego przez chwilę milczał. On z Hidanem? Coś tam już
Dei o tym wspominał, ale nie sądził, że mówił poważnie.
- Nie specjalnie.. - powiedział w
końcu. Dlaczego miałby chcieć przyjaźnić się z kimś, kto go
nienawidził za nic. Z kimś kto go pobił i upokorzył.
- Dlaczego? - zapytał zawiedziony, choć
dobrze wiedział dlaczego. Sam na jego miejscu, nie chciałby
kolegować się z kimś, kto wyrządził mu jakąś krzywdę. - Nie
znasz pojęcia wybaczenie?
- Znam. Ale to nie znaczy, że od razu
musimy się friendzić. - Dla niego było to oczywiste. Wybaczenie
nie oznacza, wielkiej przyjaźni, ani nawet małej.
- A co to znaczy? Że musicie się
unikać i udawać, że nic się nie stało? - zapytał, patrząc na
niego z politowaniem. Lepiej było się przecież pogodzić,
przynajmniej według niego.
- Nie udawać, po prostu...
- Posłuchaj. - zaczął, przybijając
Sasoriego do ściany - Masz szanse za kumplować się z
najsilniejszym gościem w szkole. Będziesz jego kumplem, nikt ci nie
podskoczy. Kapujesz? - wbijał w niego swój wzrok, czekając na
odpowiedź. Sasori naparł na niego ręką, by ten odsunął się od
niego trochę. Dei zrobił krok w tył, pod naporem.
- Dlaczego tak ci zależy? - zapytał
zdziwiony jego postawą. Przecież to tylko Hidan, co z tego że nikt
mu nie podskoczy. Nie po to uczy się bić, żeby wiecznie za kimś
się kryć. Obiecał sobie, że już tak nie będzie.
- Po prostu uważam, że jesteś spoko i
chciałbym wprowadzić cię do naszej paczki. Konan cię też lubi.
Jestem pewny że Nagato i Itachi też nic przeciwko tobie nie mają,
a Yahiko... jeśli zadeklarujesz mu, że nie czujesz nic do Konan, to
i on cię zaakceptuje. - wyjaśniał mu wszystko. - Ale wiesz,
wszyscy trzymamy się razem, więc nie ma opcji, byś kolegował się
tylko z nami, a z Hidanem nie.
- W takim razie.... nikt nie zmusza was
do kolegowania się ze mną – mruknął odwracając wzrok. Byłoby
miło należeć do jakieś paczki, ale przecież nikogo nie zmuszał.
Nie chciał być piątym kołem u wozu. - Do tego... Hidan mnie nie
lubi, jak mamy być z graną paczką, skoro nie będziemy szczerze
się lubić..
- Hidan cię polubi, jak tylko pokażesz
mu, że jesteś silny.... co raczej jest niemożliwe, ale jak trochę
poćwiczysz na siłce, to może uda ci się mu zaimponować – dodał
szczerząc się na samą myśl o tym że Sasori poszedłby na
siłownię. Szarowłosy zazwyczaj nie miał w zwyczaju nie
znosić ludzi do końca życia. Czasami się nad kimś poznęcał, a
potem o tym kimś zapominał. Zdarzało się nawet że osobę którą
dręczył, spotykał po jakimś czasie i rozmawiał z nią zupełnie
normalnie, już nawet nie pamiętając, że wyrządził jej jakąś
krzywdę. A potem strasznie się dziwił, dlaczego ta osoba gdy z nim
rozmawiała, była taka zestresowana.
- Jak niby mam mu zaimponować? -
zapytał, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. Ma pójść na siłownię
i przynieś stamtąd rachunek?
- Czyli się zgadzasz? - wyłapał
chwilę zawahania Sasoriego i postanowił działać. - Spróbujesz
się z nim za kumplować, co?
- No... niech będzie – westchnął,
czując że w innym wypadku blondyn nie da mu spokoju. - To co mam
zrobić?
- Pojedynek. - oznajmił, jak gdyby była
to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Sasori zaniemówił na
dłuższą chwilę.
- Że co...? - zamurowało go. Jak to
tak? Pojedynek z Hidanem? On przecież jeszcze niczego konkretnego
się nie nauczył. - Przecież nie mam szans.
- Nie musisz wygrywać. Pokaż mu po
prostu że jesteś silny.
- Jak? - Nic z tego nie rozumiał. Co to
za durny pomysł? Od kiedy zdobywa się przyjaciół, poprzez bójki?
- Walnij go tak jak ostatnio. To
wystarczy – W końcu Hidan obiecał, że go nie zabije, a on mu
ufał, więc nie miał obaw co do tego pojedynku... albo raczej, nie
miał wielkich obaw. Bo małe czasami się pojawiały.
- Co jak mi się nie uda?
- Więcej wiary. Przekaże mu, że się
zgodziłeś – ruszył w stronę miejsca, gdzie obecnie znajdował
się Hidan, czyli zapewne na dworze. Musiał działać nim Sasori się
rozmyśli.
- Ale... nie dzisiaj! - krzyknął za
nim. Nie był na to gotowy. Deidara zatrzymał się.
- Domyślam się. W takim razie kiedy? -
dopytał, choć powinien wpaść na to wcześniej. Sasori intensywnie
zastanawiał się kiedy mógłby pjedynkować się z Hidanem. Jeśli
powie, że za rok.... to wyjdzie na tchórza... a jeśli powie ze
jutro.. to zginie.
- Za tydzień! – wypalił nagle.
Chciał powiedzieć za dwa, ale był tak zestresowany tą rozmową,
że język mu się splątał i wyszło za tydzień.
- Okej – Nie czekając na nic więcej,
ponownie ruszył do Hidana. Sasori szczerze wątpił, że nauczy się
bić w ciągu jednego tygodnia... Ale może poćwiczy trochę nad
siłą. Musi bardziej w siebie wierzyć, skoro raz go już walnął,
to i drugi raz na pewno to zrobi. Z taką oto myślą zniknął w
klasie.
W godzinach popołudniowych trójka
dziesięciolatków, wracała ze szkoły do domów. Po drodze
rozmawiali intensywnie o planach na swoją przyszłości. Oczywiście
Sakura, zanudzała dwóch chłopców tym ile będzie miała dzieci i
jaka to będzie z niej dobra żona, i najlepszy lekarz w całym
kraju. Do tego opisała swojego męża jako kruczowłosego chłopaka
o czarnych oczach. Oczywiście sam Sasuke nie zorientował się, że
chodziło o niego, ale to zapewne dlatego, że w ogólnie nie
interesowały go jej plany.
- A ja! – wtrącił Naruto, nie mogąc
doczekać się już, kiedy to on zacznie mówić. - Ja będę
najlepszym policjantem na świecie, a Sakura będzie moją żoną –
zadeklarował, przytulając różowowłosą, na co ta go odepchnęła.
Jednak chłopiec nijak się tym przejął. - A ty Sasuke, z kim
się ożenisz?
- Z nikim. - oznajmił poważnie, na co
Sakura posmutniała, myślała, że powie o niej. - Ja będę
wojownikiem Ninja - rzucił dumnie.
- Wojownik Ninja też może mieć żonę
– powiedział, jakby to było coś oczywistego. I dla niego było.
- Ale po co? Za dużo ma ważniejszych
rzeczy do robienia. Żona tylko by przeszkadzała – Jak dla niego
żona to zbędny bagaż. Nie miałby ochoty jej bronić gdyby wpadła
w tarapaty tylko przez to że jest żoną super Wojownika Ninja.
- Żona mogłaby ci robić dobre
jedzenie – dodała od siebie Sakura. - Troszczyła by się o ciebie
i byś nie musiał być sam.
- Nie będę sam. Będę miał
przyjaciół Wojowników Ninja – Po co mu jedna żona, jak może
mieć mnóstwo przyjaciół ninja.
- A ja, ja? - odezwał się Naruto. - Ja
jako najlepszy policjant, też mógłbym dalej być twoim
przyjacielem?
- Pewnie. Ty byś był najlepszym
policjantem, a ja najlepszym Ninją, więc moglibyśmy się
przyjaźnić.
- A ja będę najlepszą lekarką –
wtrąciła Sakura. Obaj spojrzeli na nią z politowaniem. Co fajnego
było w lekarce? Lekarze się nie biją, więc nie byli dla nich
cool. Olali jej odpowiedź i kontynuowali swoją rozmowę.
- Ja będę Ninja policjantem
- A ja Ninja Wojownikiem – Gdy
ustalili już swoje rolę na przyszłość, zmienili temat na
kreskówki, w których to głównym wątkiem fabularnym są walki.
Sakura szła parę kroków za nimi, zażenowana ich zachowaniem. Jak
można być takim brutalnym? Tylko walki i walki im w głowie. Na
kogo oni wyrosną? Zawsze wracając ze szkoły zatrzymywali się przy
sklepie z zabawkami, by nacieszyć oczy lub też po przechwalać się
kto co ma. Tym razem rzucił się chłopcom w oczy, niebieski
Transformers, który potrafił zmieniać się w ciężarówkę. Ten o
to transformers miał piękny miecz i tarczę i wyglądał cudownie,
w oczach Naruto i Sasuke. Obaj od razu wbiegli do sklepu by zobaczyć
to cudeńko z bliska, bo to nie to samo co przez szybę. Sakura
weszła za nimi, ale kompletnie nie rozumiała dlaczego tak cieszą
się na widok jakiegoś robota.
- Chciałbym go mieć – rzucił nagle
rozmarzony Naruto.
- Ja też – dodał Sasuke i zerknął
na cenę. - Osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć... - przeczytał
zawiedzionym głosem.
- Może jak namówimy rodziców, to nam
kupią – powiedział Uzumaki z nadzieją. Po chwili podeszła do
nich pani sprzedawczyni.
- Patrzycie na tego Transfarmera? -
zapytała retorycznie i bardzo miło. - Został już ostatni, schodzi
jak ciepłe bułeczki – po tych słowach oddaliła się do innych
klientów. Dzieciaki patrzyli za nią chwilę, po czym przenieśli
wzrok na siebie.
- Ona powiedziała transfarmera –
zaśmiał się cicho Naruto, a Sasuke mu w tym towarzyszył. Haruno
również się śmiała, choć nie miała pojęcia z czego. Gdy tylko
wyszli ze sklepu postanowili namówić rodziców na kupno tej oto
zabawki. Podobno została tylko jedna, tak więc kto pierwszy ten
lepszy. Takie wymyślili sobie zadanie.
Po powrocie do domu Naruto nie miał
zamiaru długo czekać i gdy tylko zdjął buty i kurtkę, pobiegł
do kuchni skąd dochodził zapach obiadu. Musiał jak najszybciej po
prosić rodziców o pieniądze, inaczej Sasuke kupi zabawkę pierwszy
i przegra wyścig. Do tego bardzo zależało mu na tej zabawce, bł
przekonany, że bardziej niż Sasuke, więc to on powinien ją mieć.
- Cześć – zawołał już w progu
kuchni.
- Co tak długo? Obiad już prawie zimny
– powiedziała zastanawiając się co takiego zatrzymało jej syna,
że pojawił się w domu dwadzieścia minut później niż zwykle.
- Aa długo historia – powiedział
siadając przy stole.
- Jak w szkole? - zapytała, na co się
skrzywił. Nie lubił tego pytania, tak samo jak nie lubił pytania
„czy odrobiłeś już lekcje?” Dwa najgłupsze pytania świata.
Kto je w ogóle wymyślił? Jakiś głupek.
- Dobrze. Mamo.. - zaczął swój temat.
- Pożyczyłabyś mi.. - pożyczyłabyś zawsze lepiej brzmi. -
trochę pieniędzy?
- Po co ci? - dopytała, choć nie była
zdziwiona tą prośbą. Naruto często wyłudzał pieniądze, głównie
na słodycze gdy wychodził na dwór lub do szkoły.
- Chciałbym sobie coś kupić –
Postanowił jeszcze przez chwilę potrzymać to w tajemnicy.
- Nie masz już kieszonkowych? -
zdziwiła się podając mu obiad. Ryż, mięso i warzywa. Tak bardzo
się cieszyła, że jej syn nie jest wybredny, potrafił zjeść
wszystko, choć tak najbardziej uwielbiał ramen.
- Mam. Ale tylko sto dziesięć jenów.
- powiedział zabierając się za jedzenie.
- Miałeś więcej, mogłeś nie wydawać
– oznajmiła, siadając przy stole.
- Ale mamo, mi są bardzo potrzebne -
jęknął niezadowolony postawą rodzicielki. Powinna sypać mu tutaj
złotem, a nie jakieś przesłuchania. A podobno go kocha.
- Na co tak bardzo są ci potrzebne, co?
- Domyślała się, że na jakąś głupotę. W końcu na co takie
pieniądze mógł przeznaczyć jej syn? Na pewno nie na książkę.
- Na takiego super transformersa -
powiedział entuzjastycznie.
- Naruto, masz mnóstwo zabawek. Wieloma
z nich nawet się nie bawisz. Nie potrzebna ci kolejna po to by
walała się po kątach – oznajmiła wstając z krzesła i
wychodząc z kuchni. Blondyn nie zamierzał się jeszcze poddawać.
Zostawiając nie dojedzony obiad wyszedł za rodzicielką.
- Mnóstwo, ale takiej nie mam. Nią na
pewno się będę bawił. Obiecuję – zapewnił kobietę.
- Już ja znam twoje obietnice. Nie będę
wydawać pieniędzy na takie zachcianki – oznajmiła otwierając
pralkę i wyciągając z niej pranie. W tym momencie do domu wszedł
Minato. Przyszedł tylko coś zjeść, a potem z powrotem musiał
wracać do pracy. Czasami było to bardzo męczące.
- Tato! - krzyknął ucieszony Naruto i
rzucił się ojcu naszyję. Może jego uda mu się przekonać.
- Naruto.. jesteś co raz cięższy –
powiedział uśmiechając się do syna, odstawiając go na podłogę.
Po czym poczochrał mu głowę i wszedł do kuchni. - Gdzie mama?
-W pralni – powiedział, ponownie
zasiadając przy stole. - Tato... pożycz mi osiemset
dziewięćdziesiąt dziewięć jenów.
- Ile? - spojrzała zaskoczony na syna.
Nie od dziś ma dziwne zachcianki, ale żeby tak z dnia na dzień
prosić o tyle jenów? Czasami namawiał żeby coś mu kupili, ale
trwało to tygodniami, a teraz tak nagle prosi o pieniądze. - Na co
ci tyle pieniędzy?
- Na transformersa – wyjaśnił,
licząc na to, że ojciec go zrozumie. W końcu to facet, on też
musi lubić takie rzeczy jak transformers.
- Synu... błagam cię. Kup sobie coś
tańszego. - Nie żeby nie było ich stać, widział też droższe
zabawki. Ale nie chcą rozpuścić syna. Dopiero co dostał na
urodziny nową konsolę, a nie długo gwiazdka i kolejny prezent, nie
było powodów by kupować mu zabawki tak często. W końcu i tak
miał ich dużo.
- Ale ja bym chciał to... - powiedział
łamiącym się głosem. Jeśli tata nie da mu pieniędzy, to już
nikt mu nie da. A za nim on uzbiera, nawet gdyby sprzedawał swoje
zabawki którymi się już nie bawi, albo oddawał znalezione butelki
na skup, to i tak trwało by to zbyt długo. Zapewne Sasuke szybciej
by kupił.
- A ja bym chciał, żebyś bardziej
przykładał się do nauki – powiedział nakładając sobie obiad
na talerz.
- Zrobię to za osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć jenów – rzucił entuzjastycznie.
- Sprytnie. Ale nic z tego –
poczochrał synowi włosy i sam zasiadł do obiadu. Naruto spuścił
głowę. Nie miał już szans dostać tych pieniędzy od rodziców.
Jeżeli Sasuke kupi tę zabawkę, będzie się nią bawił u niego,
ale oczywiście będzie mu jej bardzo zazdrościł. Jeśli jednak,
nie kupi, wtedy uzbiera sam potrzebne pieniądze. Tylko oby nikt jej
nie wykupił. Takie myśli chodziły po głowie Naruto, który
rozchmurzał się z każdym kęsem pysznego obiadu Kushiny. Nie
przyszło mu nawet do głowy, że mogą przywieźć dostawę zabawek,
skoro tak dobrze się sprzedają.
Tego samego dnia wieczorem w domu
państwa Uchiha, nie panowała przyjemna atmosfera. Itachi siedział
wyprostowany przy stole ze wzrokiem wbitym w sam blat. Jego ojciec
siedział naprzeciwko niego i patrząc w kartkę, którą dostał od
wychowawcy na wywiadówce, marszczył czoło, nie mogąc uwierzyć w
to co widzi. Sasuke przyglądał się całej tej sytuacji, siedząc
na schodach prowadzących na górę, nie miał zamiaru się wtrącać,
bo jeszcze i jemu by się oberwało. Zwłaszcza, że już dzisiaj
zdenerwował rodziców, błaganiem o nową zabawkę. Urządził takie
przedstawienie, że gdyby był rodzicem, sam by się na siebie
wkurzył. Ale takim sposobem tylko pogorszył sprawę, przez co
rodzice nie mają zamiaru kupować mu żadnej zabawki. W każdym
razie, pierwszy raz od bardzo długiego czasu, widział tak
niezadowolonego ojca. Był zdziwiony, bo tata przecież nigdy nie
przychodził zły z wywiadówki, zwłaszcza jeśli chodziło o
Itachiego. Co najwyżej mama na niego nakrzyczała, że coś
narozrabiał, ale nie było to nic wielkiego.
- Co to ma znaczyć? - zapytał Fugaku,
niezadowolonym tonem, podnosząc wzrok od kartki. Nie mógł
uwierzyć, że jego syn, który przez niektórych nazywany był
geniuszem, dostał dwóję z Chemii. To się nigdy w życiu nie
zdarzyło, jego oceny zawsze były nieskazitelne, był dumny z niego,
a teraz... jakimś cudem dostał dwóje i to z chemii, z przedmiotu z
którym nie miał większych problemów.. nie miał żadnych
problemów.
- Poprawię to – powiedział od razu
przechodząc do załagodzenia sytuacji. Nie patrzył ojcu w oczy,
cały czas patrzył w blat stołu. Nie miał odwagi spojrzeć na
niego, wiedział jak ojciec był uczulony na złe oceny.
- Nie o to pytałem! - huknął na całą
kuchnie, aż jego własna żona zbeształa go wzrokiem i dała mu
ścierką po głowie. Sama uważała, że za bardzo przesadzał.
- Nie krzycz tak. Noc już prawie jest.
- ochrzaniła męża. Było jej żal syna, ale póki co postanowiła
się nie wtrącać. Fugaku rzucił jej pretensjonalne spojrzenie, po
czym wrócił surowym wzrokiem do syna.
- Skąd ta dwója, się pytam? -
powtórzył znacznie zrozumialej.
- To... był wypadek, to znaczy... Tato,
poprawię to i... - nie dane mu było dokończyć.
- Nie ma znaczenie czy to poprawisz czy
nie! Dwója zostanie, nikt jej nie skreśli. Zadałem ci pytanie,
dlaczego ją w ogóle dostałeś? Nie uczyłeś się? - nieznosił
ciągnąć syna za język, ale coś czuł, że w inny sposób się
nie dogadają.
- Nie.. - rzucił ciszej, zaciskając
palce na spodniach. Wstyd było się przyznać, że się nie nauczył
ale taka była prawda. Jednak nie uczył się nie dlatego, że nie
chciał, miał ku temu zupełnie inny powód.
- Dlaczego?! - To go denerwowało,coraz
bardziej. Jak to Itachi się nie uczył? A nawet jeśli, to przecież
miał doskonałą pamięć. Wszystko zapamiętywał z lekcji.
- Zapomniałem – skłamał. Nie chciał
się zwierzać ze swoich powodów, miałby wtedy większe kłopoty.
- Od kiedy to zapominasz się uczyć? -
Nie wierzył mu. To nie w stylu jego syna, by tak po prostu zapomnieć
o nauce. - Mów mi tu zaraz prawdę, albo nie ręczę za siebie. -
powiedział głośno, czując jak żyłka pulsuje mu na skroni. Nie
znosił kłamstw, zwłaszcza wśród rodziny. Itachi milczał. Co
miał powiedzieć? „Oh, przepraszam tato, ale byłem na wagarach
tego dnia, nie miałem uzupełnionego zeszytu, nie wiedziałem, że
trzeba się czegoś nauczyć, a wszyscy moi przyjaciele z klasy byli
na tych wagarach ze mną...”. To zdecydowanie nie był dobry
pomysł.
- Nie usłyszałem, jak profesor kazał
się nauczyć, przepraszam – Po tych słowach zamilkł, i czekał
aż ojciec coś odpowie, ewentualnie wyda wyrok.
- Dosyć tego – wstał z krzesła, a
Itachi powiódł za nim wzrokiem. Ojciec mu nie wierzył. Ale
dlaczego? Faktycznie, może nie był najbardziej przekonujący,
ale... przecież ludziom się zdarza czego nie słyszeć, o czymś
zapomnieć. Dlaczego on musi być taki mądry?? Mogli go urodzić
nieco głupszym. Na pewno było by mu łatwiej, bo ojciec
przyzwyczaił by się do tego, że dostaje słabsze oceny i nie
robiłby draki z powodu dwói.
- Poprawię to, obiecuję – powtórzył,
chcąc wyjść cało z tej sytuacji. Po jego głosie, nie bardzo było
słychać że jest zestresowany, czy też przestraszony. Wszystkie te
emocje, bardzo dobrze ukrywał, dlatego brzmiał bardzo spokojnie,
ale również pokornie.
- To już słyszałem. - rzucił
podchodząc do wyjścia kuchni, na co Itachi odetchnął z ulgą. -
Nie wyjdziesz z domu przez tydzień. - oznajmił stanowczo.
- Przez tydzień? - powtórzył jak w
amoku, wydawało mu się to za długo. - Dlaczego tato? Przecież
poprawię dwójkę w jeden dzień.
- Nie interesuje mnie to. Masz szlaban.
- Itachi wstał z krzesła.
- Ale od jutra, prawda? - zapytał z
nadzieją. Przeżyje ten szlaban, ale oby nie był od dzisiejszego
dnia. Co prawda była już dziewiętnasta, ale on miał jeszcze
plany.
- Od teraz – odpowiedział dopiero po
krótkiej chwili.
- Tato... chciałbym dzisiaj gdzieś
wyjść... więc może...
- Nie targuj się ze mną – rzucił
groźnie. Nie podobało mu się, że jego syn próbuje z nim
negocjować.
- Ale tato, umówiłem się już z..
koleżanką – ostatnie słowo powiedział nieco ciszej.
- Powiedziałem coś. Nie interesuje
mnie to, odwołasz spotkanie. Spotkasz się z nią za tydzień.
- Kochanie! - wtrąciła Mikoto. -
Jesteś za surowy. To tylko jedna dwója, przecież nie dostał jej
wcześniej ani razu.. Mógłbyś mu odpuścić. - Wstawiła się za
synem. Mimo to dobrze wiedziała, że jak Fugaku nie odwoła
szlabanu, ona nie zrobi tego za niego. To on był głową domu, a w
szczególności to on, pilnował synów jeśli chodziło o naukę,
ona była raczej od ich nieposłuszeństw.
- Zaczyna się od jednej. Będzie miał
nauczkę – po tych słowach opuścił kuchnię. Itachi również
nie zamierzał się z ojcem kłócić, bo dobrze wiedział, że z nim
nie wygra. Mimo to był na niego zły, że za jedną dwóję, nie
potrafi odpuścić mu tego jednego dnia, w którym był już umówiony
z koleżanką z klubu karate. Zależało mu na tym spotkaniu. Stał
na środku kuchni i zaciskał pięści ze złości. Tylko to mógł
zrobić.
- Masz dziewczynę? - zapytał Sasuke,
zaraz po tym jak wszedł do kuchni. Zupełnie olał sprawę z jego
dwóją i z tym że miał zamiar go pocieszyć, teraz liczyło się
to, że Itachi umówił się z dziewczyną, więc na pewno chcieli
się całować.
- Tak, twoją – odpowiedział
wymijająco. Sasuke skrzywił się niezadowolony z takiej odpowiedzi.
- Nie martw się, porozmawiam
jeszcze z tatą – powiedziała kobieta, głaskając go po głowie
jak małe dziecko.
- Dzięki mamo, ale nie trzeba –
uśmiechnął się ciepło do rodzicielki, po czym wyszedł z kuchni
i skierował się na górę do swojego pokoju. Usiadł na łóżku i
uderzył w nie pięścią. Nie rozumiał takiej kary, to tylko jedna
dwója. Gdyby wiedział, że ojciec będzie taki zły nie poszedłby
na wagary, albo przynajmniej bardziej starał się dowiedzieć od
kogoś co konkretnie trzeba się było nauczyć. Oczywiście pogłoski
o tym, że sprawdzian miał być, doszły do jego uszu, ale jak
zwykle był pewny siebie w tej dziedzinie i sądził, że będzie
wszystko umiał, zwłaszcza że zaglądał do zeszytu. Nie przyszło
mu jednak do głowy, że sprawdzian miał być z dwóch tematów,
jeden dotyczył lekcji na której był, drugi zaś, był mu zupełnie
nieznany, i jak na złość był w grupie tej, której zadano właśnie
zadania z lekcji, z której uciekł. Ze swojej winy dostał dwóję,
ale czy jest to powód by uziemiać go na tydzień i zabraniać wyjść
z domu na umówione wcześniej spotkanie. Nie podobało mu się to.
Wiedział, że jego ojciec chciał dla niego jak najlepiej, ale o
jego oceny martwił się aż za bardzo. W końcu gdyby był trójkowym
uczniem, to komu by się chwalił, że ma genialnego syna. Był zły
na ojca. Może powinien na siebie, sam się w to wpakował, ale i tak
był zły na ojca. Zawsze był dobrym synem i przykładnym uczniem,
to nie w porządku żeby za jeden głupi błąd tak go karać.
Postanowił się zbuntować, choć do buntowników nie należał.
Pójdzie na to spotkanie, choćby potem miał siedzieć w domu
miesiąc, ale to nie miało żadnego znaczenia, najważniejsze było
spotkanie. Do tego liczył na to, że nikt się nie dowie o jego
wymknięciu się z domu. Do spotkania zostało jeszcze pół godziny,
tak więc nie czekając na nic, z szedł na dół i oznajmił mamie,
że idzie już spać bo nie ma na nic nastroju i jest zmęczony.
Kobieta była w stanie w to uwierzyć, bo Itachi często chodził
wcześnie spać. Po tym poszedł do łazienki, puścił wodę, żeby
wszyscy myśleli, że się myje. Po paru minutach opuścił łazienkę
i wszedł do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi. Podszedł do
okna i otworzył je. Pod oknem znajdował się dach ganku, przez co
łatwo schodziło się na dół. Po chwili był już na ziemi i pędem
pobiegł w umówione miejsce.
Następnego poniedziałku, Sasori z
jednej strony bardzo wyczekiwał, a z drugiej bał się tego dnia
cholernie. Choć oczywiście tego po sobie nie okazywał.
Wczorajszego dnia znów był na treningu u Kakashiego, mimo to on
wciąż ćwiczyli jego siłę i kondycję, a nie ciosy i tego typu
rzeczy. Dlatego też miał poważne obawy przed tym czy uda mu się
choć raz uderzyć Hidana. Nie zależało mu na nim, nie specjalnie
chciał go mieć za przyjaciela, robił to dla siebie, by udowodnić
sobie, że nie jest tchórzem i że czegoś się już nauczył. Co
prawda Kakashi był bardzo wymagającym nauczycielem, co go
irytowało, ale zaczynał znosić to w milczeniu. W końcu nie chciał
by Hatake przestał go trenować. Całe sześć godzin lekcyjnych
przesiedział, myśląc o bójce, która miała się odbyć po
lekcjach, na boisku szkolnym. Był jednocześnie zdeterminowany i
podniecony tym wydarzeniem, jak i doświadczał w tym samym czasie
uczucia trzęsących się nóg. Nie miał się co oszukiwać, bał
się, ale postanowił pokonać ten strach, nawet jeżeli oznaczało
to utratę wszystkich zębów. Tak bardzo pochłonięty był swoimi
myślami, i wyobrażeniami o tym jak to wszystko będzie wyglądać,
że nawet nie słyszał nauczycieli, którzy prowadzili lekcję. Do
jego uszu doszedł dopiero dźwięk dzwonka, który oznajmiał koniec
lekcji. Drgnął na ten sygnał, powracając wreszcie do realnego
świata. Nadszedł ten czas. Ta godzina, w której będzie mierzył
się z najsilniejszym chłopakiem w szkole. Brzmiało to strasznie,
brzmiało to niebezpiecznie. Wstał z krzesełka i ruszył do wyjścia
ze szkoły. Po chwili dogonił go Deidara.
- Jesteś gotowy? - zapytał, sam musiał
przyznać, że martwił się nieco o Sasoriego. Co prawda sam go do
tego namówił, ale miał obawy, że Hidan nie dotrzyma obietnicy i
zrobi mu jakąś większą krzywdę, choć nigdy się nie zdarzyło,
żeby Hidan nie dotrzymywał obietnicy.... może raz, czy dwa. Ale to
nie było nic ważnego.
- Pewnie – Co miał odpowiedzieć? „Co
ty, stary? Aż się trzęsę ze strachu” Nigdy by się tak nie
upokorzył. - Gdzie Hidan? - zapytał rozglądając się za nim.
- Nie było go przecież na lekcji... -
powiedział, jakby było to oczywiste.
- Czyli nie przyjdzie na pojedynek? -
uniósł lekko brew, z nadzieją, że będą mogli przełożyć
spotkanie o tydzień i wtedy on się douczy czego u Kakashiego.
- Oczywiście, że przyjdzie. To dla
niego lepsze zajęcie niż siedzenie na lekcji – oznajmił,
pozbywając Sasoriego złudnej nadziei. Wyszli na boisko, gdzie
czekał już szarowłosy, jak i reszta jego kolegów... Nie było tu
jednak Konan, zapewne była teraz w sali klubu. Dziwne, że większość
z nich odpuściła sobie pójście do klubu, tylko po to by zobaczyć,
jak pierze się z Hidanem.
- Jesteś.. - odezwał się Hidan. -
Szczerze sądziłem, że uciekniesz. - uśmiechnął się kpiąco, na
co Sasori zmarszczył brwi. - Nie ma znaczenia zresztą, i tak
wgniotę cię w beton – pocieszył przeciwnika.
- Hidan... - wycedził przez zęby Dei.
Co ten pajac sobie myśli? Straszyć tak biednego, słabego Akasune?
To miał być uczciwy i kulturalny pojedynek... szkoda, że
zapomniał, że Hidan tak nie umie.
- Obyś się nie przeliczył – warknął
Sasori i stanął naprzeciw niego. Jakikolwiek lęk odszedł już w
dal, bo dotarło do niego, że podjął decyzję, z której się już
nie wymiga, z której nie ma odwrotu. Nie pozostało mu nic innego,
jak po prostu się bić. A co będzie... to się okaże. Niewielki
tłum osób zebrał się wokół nich, domyślając się, co zaraz
się zdarzy. Hidan uderzył parę razy pięścią w dłoń, po czym,
bez żadnej informacji, że zaczyna, rzucił się z pięścią na
czerwonowłosego. Saosori w ostatniej chwili zauważył pięść
Hidana przed swoimi oczami i szybko przykucnął, unikając tym
sposobem uderzenia. Zdziwiony tym był Hidan i sam Sasori. Nie mógł
pojąć jakim cudem tak szybko zrobił unik. Szarowłosy, nie
zamierzał czekać, aż Akasuna wyjdzie z szoku, to też rzucił się
na niego ponownie, a ten znowu uniknął uderzenia. Ganiali się z
sobą tak przez jakiś czas. Co prawda te wszystkie uniki wychodziły
Sasoriemu dosyć nie poradnie, nie był jeszcze tak zwinny by po
uniku nawet się nie zachwiać. Zazwyczaj lądował na ziemi, po czym
szybko wstawał. Nawet zaczęło mu się to podobać, bo Hidan musiał
się z nim nieźle namęczyć. Tak przynajmniej jemu się wydawało.
Jednakże wysoki chłopak, nie był tak wolny jakby się wydawało
Sasoriemu. Obiecał Deidarze, że da mu fory, chociaż małe, ale mu
je dał. Teraz gdy zaczął go wkurzać, postanowił olać tę
obietnicę. Nie miał pojęcia jak to się stało, że Sasori nagle
jest taki szybki, ale miał to gdzieś. Gdy Akasuna chciał zrobić
kolejny unik, tym razem Hidan wycelował drugą pięścią w jego
brzuch. Trafił, sprawiając niemiły ból Sasoriemu, który upadł
na kolana. Czerwonowłosy poczuł się zaskoczony, ale nie na długo.
W końcu tego mógł się spodziewać po Hidanie. Chwilę zwijał się
z bólu. Uderzenie było mocne, ale mimo wszystko wstał na równe
nogi. Nie mógł się tak po prostu poddać. Gdy już stał, wbił w
Hidana swoje niezadowolone spojrzenie, i za nim zdążył cokolwiek
zrobić, oberwał od niego prosto w twarz. Deidara aż zaczął dawać
znaki Hidanowi, by się trochę uspokoił, bo nie taka była umowa.
Hidan nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, a przynajmniej tak to
wyglądało. Sasori wylądował na ziemi. Ból w szczęce przez
chwilę był nie do wytrzymania, ale mimo wszystko podniósł się. Z
trudem, ale wstał. Otarł krwawiącą wargę ręką. To w jego życiu
pierwsza poważna walka w jego życiu, w której nie jest ofiarą, a
jej uczestnikiem. Choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
przegrywa, to nie chciał się poddać. Mógł przecież udawać że
nie może wstać, ominęły by go kolejne ciosy Hidana, które za
chwilę na nadeszły. Mimo to ciągle wstawał. Obiecał sobie, że
tym razem, to już na pewno nie ucieknie. Nie może. Nie wybaczył by
sobie tego, a już miał dość ciągłego żałowania. Kiedy Sasroi
po raz wtóry wylądował na ziemi, Hidan głośno westchnął.
- I ja mam z tobą walczyć...? - rzucił
zawiedziony. - Ty nawet nie potrafisz mnie uderzyć... nawet nie
próbowałeś. - To prawda, nie próbował, a to dlatego, że
szarowłosy nie dawał mu na to szans, gdy tylko zaciskał dłoń w
pięść z zamiarem przywalenie mu, Hidan od razu go nokautował. Jak
silny jest ten gość? A może, to on jest wciąż zbyt słaby? W
końcu co można osiągnąć po dwóch lekcjach z Kakashim. Choć coś
udało mu się nauczyć. Uników sam się nie nauczył, to musiała
być zasługa treningów. To za mało by pokonać Hidana, ale sporo
jak na dopiero dwa treningi.
- Nie mów, że uciekasz... - wydusił
Sasori podnosząc się z ziemi.
- Hm... widzę, że ci humor dopisuje...
- stwierdził, patrząc na niewyraźny uśmiech Sasoriego. - Dziwny
jesteś. - dodał po chwili i znów się na niego rzucił, lecz tym
razem Sasori zdążył się zamachnąć i wycelować pięścią w
Hidana. Chłopak jednak uniknął ciosu.
- Cholera... - wycedził Akasuna. Było
tak blisko a nie trafił go.
- Oo widzę, że coś się zaczyna! –
zawołał podniecony Hidan. Uwielbiał gdy ktoś dawał z siebie
wszystko, nudziły go już ofiary losu, które tylko błagały o
wybaczenie. To było fajne, ale do czasu. Później robiło się
irytujące. Gapie byli zainteresowani tą walką, dlatego, że nikt
już od dawna nie walczył z Hidanem w tak dzielny sposób. A Deidara
modlił się w duchu by Hidan nie przegiął. Po wielu próbach,
Sasoriemu w końcu udało sięuderzyć Hidana. Jednak był to tak
słaby cios, że Hidan zatrzymał jego pięść jedną ręką.
Akasuna dyszał ze zmęczenie. Jeszcze nigdy się tak za nikim nie
nauganiał. Szarowłosy trzymał pięść Sasoriego w dłoni i
patrzył na niego swym obojętnym spojrzeniem. Zastanawiał się, co
się stało z jego siłą. Przecież gdy mu wtedy przywalił, poczuł
naprawdę silny cios. Cios, który nikt o takiej posturze jak Sasori,
nie powinien był w stanie go zadać. Widział, że chłopak był już
zmęczony, i wcale go to nie obchodziło, wiedział, że przez
zmęczenie siłą ciosu nie będzie tak mocna, mimo wszystko to jego
uderzenie było zbyt słabe, by móc nawet wyobrazić sobie jego
siłę.
- Słabiak z ciebie – puścił jego
pięść. Sasori podparł się na kolanach. Pot się z niego lał, a
jego oddech powoli stawał się prawidłowy. - Tak jak myślałem. To
wina genów. Twoi starzy to cieniasy i ty też jesteś cieniasem. -
Na te słowa Sasori uniósł głowę, i wbił w Hidana wściekłe
spojrzenie. - Nie podoba ci się, że obrażam twoich rodziców? -
wyszczerzył się do niego.
- Hidan! Ogarnij się idioto! - krzyknął
Deidara, nie tak miało przecieżbyć. Co ten debil sobie myśli? Jak
tak może. Dopiero tą częścią walki zainteresował się Yahiko,
który do tej pory drzemał na trawie.
- Jak dla mnie to oczywiste, że takiego
frajera, mógł spłodzić tylko frajer – powiedział pewnym siebie
tonem, wlepiając swoje kpiące spojrzenie w Sasoriego.
-Stul pysk! - krzyknął wściekły
Akasuna, i w jednej chwili znalazł się przy Hidanie i najmocniej
jak umiał, walnął go prosto w brzuch. Hidan zgiął się w pół,
a oczy o mało co, nie wylazły mu z orbit. Pomimo tak silnego
uderzenia, Hidan nie upadł. Wciąż stał w tym samym miejscu
skulony, trzymając się za brzuch. Sasori stał przed nim, z
wściekłym wyrazem twarzy i zaciśniętymi pięściami. Nie miał
prawa obrażać jego rodziców. Nikt nie ma. Nikt nie był tak
wspaniali jak oni. Kochał ich. Została mu już tylko miłość do
nich i wspomnienia. Nie pozwoli nikomu obrażać, jego ukochanych
rodziców. Gapie, ogłupieli. Nie spodziewali się takiego obrotu
wydarzeń. Wielu z nich zaczęło nagle szanować i podziwiać
Sasoriego, a jeszcze przecież nie dawno szydzili z niego i z jego
sztucznej nagości na zdjęciu. Nawet Dei zaniemówił, razem z
Yahiko. Itachi, mimo wszystko uśmiechnął się tylko pod nosem, z
miną mówiącą „sam się o to prosił”. Po chwili Hidan
wyprostował się i spojrzał na nieugiętą postawę Sasoriego. Jego
mina mówiła mu, że chce go zabić, choć był pewny, że nie
udałoby mu się to. Po chwili Hidan wybuchł śmiechem, a wszyscy
wokół poczuli się bardzo zdezorientowani.
- Jesteś w porządku – powiedział po
chwili. - Nie jesteś taki słaby jak myślałem, ale... daleko ci
jeszcze do mnie. - Musiał to powiedzieć. Sasori słuchał go w
niemałym szoku. Dlaczego tak nagle zmienił do niego nastawienie? O
co tu chodzi? Poczuł się jakoś oszukany, choć sam nie bardzo
wiedział dlaczego. - Teraz możemy być kumplami – wyciągnął do
niego rękę. Sasori spojrzał na jego dłoń. Za chwilę prośba
Deidary się spełni, a on zyska nowych kolegów. Przeniósł wzrok
na twarz Hidana.
- Nie dzięki. - powiedział odtrącając
jego rękę. - Nie potrzebuję takich kolegów jak ty. - po tych
słowach skierował się w powolnym ruchem w stronę domu. Był
poobijany, więc nie łatwo mu było iść, zwłaszcza, że kulał na
jedną nogę. Był pewny, że w domu dobije go babcia... Może
powinien się pożegnać? Chociaż z Deidarą, któremu szczęka aż
szczęka opadła. No bo jak to nie przyjął przyjacielskiego gestu?
Przecież mieli być kumplami, po to była ta cała bójka,
pojedynek. Teraz wyszło na to, że to wszystko było nie potrzebne.
- Nie to nie – powiedział do siebie
Hidan, gdy Sasori był już daleko. Nikogo nie miał zamiaru zmuszać.
Jedno było pewne, chłopak był silny, ale tylko wtedy gdy go coś
wkurzyło, gdy go coś zmotywowało do działania. I musiały być to
poważne powody, ważne dla niego. Niewielki tłum gapiów zaczął
się rozchodzić.
- Po co obrażałeś jego rodziców?! -
wrzasnął pretensjonalnie Dei. Był pewien, że gdyby nie to Sasori
zgodziłby się z nim kumplować.
- Chciałem go zmotywować... -
wyjaśnił. Nie widział w tym nic złego.
- Beznadziejny pomysł! Mogłeś po
prostu dać mu się uderzyć... - westchnął zrezygnowany. I weź tu
z takim gadaj, nie miał już do niego siły. Czasami bywał naprawdę
irytujący. Już w czasach przedszkolnych zdrowie przy nim tracił.
Mimo to i tak był jego najlepszym przyjacielem.
- Chyba cię jaja swędzą –
powiedział wyjmując telefon z kieszeni.
- Jesteś po prostu głupi – rzucił
swym komentarzem Yahiko, za co dostał od Hidana w łeb. - Za co!? Za
prawdę?! - Na to już szarowłosy nie zareagował. Nie zamierzał
przejmować się, pajacowaniem kumpla. Po chwili wszyscy z nich,
oprócz Deidary udali się na zajęcia dodatkowe. Co z tego, że są
już spóźnieni, wyznawali zasadę, lepiej się spóźnić, niż nie
przyjść wcale.
Od Autorki: Powiem szczerze, że ten rozdział pisało mi się bardzo przyjemnie :) Podoba mi się on dużo bardziej niż poprzedni. Mam nadzieję, że i wam się spodoba ^^. Widzicie? To wszystko dlatego, że cały czas życzycie mi weny :P Dziękuję <3
Biedny Itachi, co on ma z tym Ojcem, ale i tak go wykiwał mwuahaha xD Ten rozdział wydaje mi się taki jakiś shounenowy ;p No ale cóż, nie ukrywam tego, że pisząc opowiadanie bardziej wzoruje się na anime, niż na realnym życiu. Ale oczywiście, że wzoruje się na anime typu okruchy życie itp, a nie sci-fi xD
Dodam jeszcze taką ciekawostkę (O ile kogoś zainteresuje O:) Według mojej rozpiski... albo raczej, według mojego planu wydarzeń jesteśmy dopiero na punkcie 35, a wszystkich punktów jest koło 140. To chyba sporo, tak myślę. Także nie zapowiada się, że szybko skończę pisać to opowiadanie. No chyba że się streszczę i będę pisać szybciej :P
Dziękuje za to, że czytacie, za to że komentujecie :) Tak swoją drogą zapraszam również do komentowania osoby, które jeszcze ani razu nie skomentowały rozdziału, lub zrobiły to tylko raz. Ja na prawdę nie gryzę xD Dzięki temu będę wiedzieć, kto z was nadal czyta moje opowiadanie, i jaka jest wasza opinia o nim. To bardzo ważne znać opinie czytających, dzięki temu wiem co mogę poprawić. Do tego to wy dajecie mi mega powera do pisania, bez was zapewne bym rzuciła to w cholere xD
Powiem wam, że zimno... -_- Jak w listopadzie..
Nie lubię zimna. Ja chcę lato!
Co za głupia pogoda no xD
Wy też wolicie ciepłe słoneczko, czy może przepadacie bardziej za pochmurnymi dniami? x)